Larry świątecznie, pisane przy wszystkich możliwych świątecznych piosenkach, bo atmosfera świąt jest ahhh. coś nam ten blog nie idzie. no ale don't give up, w końcu robimy to dla przyjemności, right?:D więc, here we go
_______________
Gorąca czekolada.
Ciepłe skarpety w norweskie wzory.
Zapach cynamonu.
Kolorowe lampki odznaczające w ciemności
choinkę.
Śnieg prużący za oknem.
Świąteczne piosenki w radiu.
Ludzie mówiący sobie wesołych świąt na ulicy.
Uśmiech dzieci które pytają rodziców o Świętego Mikołaja.
Rodzice kupujący po kryjomu prezenty dzieciom.
Gorąca czekolada, ciepłe skarpety w norweskie wzory, zapach cynamonu i
śnieg za oknem.
To wszystko wystarczało Harry’emu do szczęścia. Kochał zimę.
Nie tyle święta co zimę. Kochał wracać z zewnątrz zaczerwienionymi policzkami i
nosem. Czując szybkie ciepło rozchodzące się po ciele. Gdy zmarznięty pił
gorącą czekoladę. Gdy ulice przystrojone są kolorowymi lampkami, które migają,
mrugają co chwilę zmieniając bieg. Kochał siedzieć przy telewizorze oglądając
te wszystkie filmy, o miłości, o świętach, kochał to wszystko. Ale kochał to z
nim.
Kochał to, jak wracał z zewnątrz z zaczerwienionymi policzkami i nosem. Jak dotykał go przemarzniętymi dłońmi, a przecież powtarzał mu żeby
nosił rękawiczki. Kochał, gdy robił mu gorącą czekoladę, żeby się ogrzał. Kochał
gdy wszystkie kolorowe lampki, migają, mrugają w jego oczach.
- Louis… - szepnął pewnego ranka w łóżku, przytulając się
do jego boku. – A co gdyby świąt nie
było.
- Zniknęłaby magia. – odpowiedział patrząc w sufit lekko się
uśmiechając. – Ale one są, jest ten czas w którym jest magicznie. Więc, po co
gdybać, Harreh? – dodał całując go w środek głowy. Po chwili wstał, znalazł gdzieś
na podłodze swoje bokserki i wsunął je zręcznie na swoje miejsce.
- Gdzie idziesz?
- Umówiłem się z Cher, musimy do końca omówić projekt. Nie
możemy tak leżeć wiecznie. – uśmiechnął się do loczka.
- Szkoda. – mruknął Harry podnosząc się do pozycji
siedzącej. Louis ubrał się i stanął przy drzwiach. Zawahał się. Po chwili
podszedł do łóżka, i nachylił się nad nim, całując chłopaka krótko, ale z pasją. Jak to zwykł robić.
- Nienawidzę zostawiać cię w łóżku samego. – szepnął wciąż
blisko twarzy Hazzy. – wrócę za niedługo. – uśmiechnął się i wyszedł.
Louis przechodził przez zimne ulice Londynu. Ah jak bardzo
chciałby żeby był teraz śnieg. Doszedł do kafejki, przez szybę zobaczył już
swoją przyjaciółkę. Otworzywszy drzwi, poczuł podmuch ciepła. Poszedł do
stolika Cher, i usiadł na krześle zdejmując kurtkę. Zanim się obejrzał,
podszedł kelner z pytaniem czy coś sobie życzy. Lou zamówił waniliową latte i
patrzył jak kelner odchodzi.
- Pozwoliłam sobie już zamówić. – uśmiechnęła się Cher,
podnosząc lekko swój kubek.
- Nie ma sprawy. Długo czekałaś? – spytał Lou lekko
troskliwie.
- Właściwie to nie, po prostu jest cholernie zimno. Więc
złapałam się za coś gorącego zanim kelner podszedł. – uśmiechnęła się. Lou
odwzajemnił uśmiech. – Więc, zastanawiałeś się nad tym co mu kupić? – spytała
Cher popijając swoją kawę.
- Cały czas się nad tym zastanawiam, i dalej nie mogę
wymyślić czegoś wystarczająco dobrego. – westchnął chłopak.
- To normalny kompleks prezentów w związku. Coś co byłoby
idealne. Pomijając fakt że cokolwiek co mu dasz będzie idealne, pamiętasz? –
zaśmiała się.
- Ale ja nie chcę żeby cieszył się z tego bo ja mu to dałem,
tylko dlatego że jest to coś co mu się naprawdę podoba. – odpowiedział.
- No tak. To skoro już się zastanawiałeś to zaszczyć mnie
swoimi pomysłami.
- No więc, myślałem o nowej czapce, wiesz jak je lubi. O składance Coldplay, Pink Floyda,
John’a Mayera, I Elvisa. O zestawie kąpielowym, no wiesz takim ze
świeczkami, różami, różami które mają w sobie świeczki, wino…. – Louis
wymieniał.
- A, czy on nie bierze pryszniców zazwyczaj?
- No tak, dlatego ten prezent byłby no wiesz, wyjątkowy do
wyjątkowych okazji. Ale to zły pomysł…- Lou speszył się.
- Nie, nie jest dobry kontynuuj.
- Właściwie to wszystko, myślałem też o gitarze. Bo on, no
wiesz lubi grać na gitarze. Zawsze jak jesteśmy u Niall’a on pierwsze co robi
to bierze gitarę i sobie brzdąka. A swoją zostawił w Holmes Chapel, więc no..
- No i pięknie. – Cher klasnęła w ręce. Przekręciła się
lekko na krześle biorąc swoją kurtke. – Skoro to wszystko, to widzimy się na
przyjęciu świątecznym w biurze. – uśmiechnęła się.
- Ale czekaj… - chłopak spojrzał na nią zdezorientowany. –
Gdzie ty idziesz? Miałaś mi pomóc pamiętasz? Nie dam sobie bez Ciebie rady! –
jęknął.
- Już dałeś. – parsknęła. – Teraz tylko musisz totalnie od
siebie, wszystko ogarnąć. Co i jak. –
wzruszyła ramionami, wołając kelnera o rachunek. Zapłaciwszy, uśmiechnęła się
do przerażonego Louisa i wyszła. Szatyn siedział jeszcze przez chwilę patrząc w
przestrzeń zastanawiając się co ma dokładniej zrobić, dopił swoją kawę i
pospiesznie wyszedł z kawiarenki.
„Miało być ode mnie, więc będzie” – pomyślał i pobiegł do
sklepu.
24 grudzień 2012
Cały dzień był lekko stresujący dla obojga chłopaków. Obydwoje
nie wiedzieli jak tamten zareaguje na prezent, to były ich pierwsze święta, co
jeszcze bardziej ich przerażało. Ale zawsze musi być ten pierwszy raz, prawda?
Wieczorem, po kolacji z lampkami wina usiedli przed
telewizorem. Znów leciało „To właśnie miłość” znów patrzeli na Hugh Granta
który przemawiał o tym jak bardzo Wielka Brytania jest wspaniała, uwzględniając
wszystko co Brytyjczycy kochali w tym kraju.
- Więc. – Harry
odkaszlną. – Lou, chciałbym Ci coś dać. No wiesz święta. – uśmiechnął się
nerwowo. Louis spojrzał na niego lekko przerażony. Sam właśnie myślał o tym
który moment byłby najbardziej odpowiedni żeby wręczyć ukochanemu prezent.
Loueh siedział dalej cicho. Harry wyszedł z pokoju po chwili wracając niosąc wielką
ozdobną torbę. Louis uśmiechnął się i otworzył ją. Pierwsze co złapał było coś
miękkiego i ciepłego. Wyjął to i uśmiechnął. Skarpety w norweskie wzory.
Następną rzeczą jaką wyjął były szelki. Takie jak lubił. Ostatnio narzekał na
to że nie ma nowych szelek do spodni, a przecież tak bardzo je lubił, oraz
marchewkę ozdobioną kokardą. Następna była jakby ramka. Tyle że zamknięta.
Otworzył ją i usłyszał znajomą melodię.
Cheryl Cole – Parachute, tyle że tym razem to nie Cheryl
śpiewała, ale lekko zachrypnięty seksowny głos jego chłopaka. W oczach Louisa
zebrały się łzy. Przyjrzał się zdjęciom które były w ramce. Pierwsze było z ich
pierwszego spotkania. Loueh przyjrzał się niemu. Nie mógł uwierzyć jak bardzo
się zmienili. Kolejne zdjęcie było zrobione tuż po tym jak zostali parą.
Harry z przerażeniem obserwował twarz Lou. Na jego policzku
pojawiła się łza, przez co Hazza przeraził się jeszcze bardziej. Chłopak
podniósł wzrok znad ramki na niego. W tle ciągle leciał głos loczka. Uśmiechnął
się do niego wdzięcznie.
- Harreh. Nie mam słów. – wyszeptał. – Dziękuję. – dodał.
Przybliżył się do swojego chłopaka, całując go krótko i z pasją. Jak zwykł to
robić. – nie przebiję tego. Ale w każdym razie…
- uśmiechnął się i wyszedł. Po chwili Harry usłyszał delikatne dźwięki
wywodzące się zza drzwi. Siedział dalej w miejscu lekko zdezorientowany. Louis
wszedł do pokoju z klasyczną gitarą na której grał. Harry po raz pierwszy
usłyszał śpiew swojego chłopaka, który śpiewał Stevie Wondersa zmieniając
tekst jego piosenki na „Isn’t he
lovely” Hazza nie wiedział że szatyn umie śpiewać w taki sposób, a co dopiero
grać na gitarze. Louis usiadł koło niego wręczając mu gitarę. - Wiem że zawsze
taką chciałeś. To znaczy nie wiem czy taką. – wskazał na owy instrument. – Ale
w każdym razie, no.
Loczek z zadowoleniem odebrał od szatyna prezent. Jednak
Louis jeszcze nie skończył. Wziął go za rękę i kazał zamknąć oczy. Harry wszedł
do przyciemnionego pokoju, a jego nozdrza wypełniły się zapachem wiśni.
Otworzył oczy i rozejrzał się. Z małego przenośnego radia leciał Elvis, cała
łazienka była ciemna, a wanna była przystrojona wszelkiego rodzaju świeczkami,
w wodzie pływały małe róże które, niektóre były świeczkami. Koło wanny stało
chłodzące się wino i dwa kieliszki. Lou niespodziewanie założył na czuprynę Hazzy czapkę, taką jakie Hazza zwykł nosić. Harry nie myśląc dużo naparł na usta
Louis’a, całując go najpierw energicznie, jednak po chwili obydwoje stonowali
pocałunek.
- To… To najlepszy prezent jaki ktokolwiek mi dał. –
wyszeptał Harry wtulając się w Louis’a.
- Jesteście uroczy. – westchnęła Cher, siedząc znów w tej
samej kafejce. – Mówiłam że to dobry pomysł? Mówiłam. – uśmiechnęła się ze
zwycięskim wyrazem twarzy. – Jestem z was dumna.
- Bez ciebie nie dałbym rady. – odpowiedział Loczek.
- Dałbyś. Jesteś jak, no wiesz. Wystarczyło lekko cię
popchnąć i prezent gotowy. Przypominam Ci że to wszystko było twoim pomysłem.
Ja tylko dodałam Ci odwagi…
Harry przeprosił i odebrał swój telefon.
- Zupełnie tak jak Louis’owi. – dodała ciszej Cher
uśmiechając się do swojej kawy.