dużo słów bo aż ponad 2000, nacieszcie się miśki, bo nie wiem kiedy będę w stanie coś dodać, bo mój internet jest zagrożony. (dzięki mamo) dalej sobie piszę i piszę, dzięki czemu jak mam czas mogę tu coś szybko wrzucić. tekst nie jest sprawdzony z góry przepraszam. jest też całkiem dziwny. no więc. enjoy lots of love etc etc x
Louis był zwyczajnym chłopakiem. Pracował w zwyczajnym
sklepie muzycznym. Pogrywał na zwyczajnej gitarze. Uśmiechał się do zwyczajnych
klientów.
Ale ten drugi, był zupełnie inny.
- Mogę jakoś pomóc? – spytał Louis podchodząc do pewnego
chłopaka który od pół godziny wybierał płytę.
- Jakbym potrzebował pomocy, to bym po nią poszedł.
Logiczne. – parsknął chłopak nawet nie patrząc na pracownika. Brunet zmarszczył
czoło.
- W każdym razie, Back in Black będzie lepsze. Jeśli się nad
tym zastanawiasz, to znaczy że albo ty albo ktoś komu to kupujesz, tego nie ma.
A skoro jesteś przy AC/DC nie sądzę żeby nie można było nie mieć akurat tego
albumu. – odpowiedział lekko z przekąsem.
- Nie pytałem Cie o… - zaczął chłopak.
- Nie prosiłem Cię o odpowiedź. – dodał Louis i odszedł
urażony. Ale nie sobą pomiatać, szczególnie wrednemu, młodszemu chłopakowi.
Nawet jeśli jest to klient.
Szatyn stanął za kasą. Minęło kilka minut, zanim do kasy
podszedł ten sam chłopak. Louis dopiero teraz przyjrzał się jego twarzy.
Zielone oczy, burza loków na głowie, idealne usta, i całkiem dobra sylwetka.
Chłopak nie spojrzał na niego. Louis wziął do ręki artykuł który owy chłopak
sobie wybrał. „Back in Black”. Louis spoglądając na tą płytę zaśmiał się pod
nosem. Co przykuło uwagę zamyślonego zielonookiego.
- Coś nie tak? – warknął. Louis’a śmieszyło samo jego
zachowanie. Było dosyć dziecinne. Nie było filozofią dla szatyna żeby odgadnąć
jakim typem człowieka był tajemniczy nieznajomy. Przede wszystkim, miał syndrom
„Samosi” pomimo tego że wyglądał na rozpieszczonego. Nie umiał podziękować, ani
przyznać komuś racji. Pierwsze wrażenie było najważniejsze.
- Po prostu zastanawiam się jakim sposobem można zastanawiać
się tyle czasu, żeby tylko wziąć najsławniejszy album. – parsknął Lou. – 9
funtów.
- A to leży w twoim interesie bo? – chłopak spojrzał na
niego wrednie.
- Owszem, nie leży. – wzruszył ramionami, z obojętną miną.
- Nie słucham akurat AC/DC może Pink Floyd, Coldplay, i
bardziej w tę stronę. Skąd miałem wiedzieć, poza tym to dalej nie twoja sprawa
ty tu tylko pracujesz. – dodał ze złością Loczek.
- Co mnie to obchodzi, kolego. To dalej nie mój interes. –
uśmiechnął się Louis. Znów miał władzę nad sytuacją. Właściwie nie czuł jakby
ją stracił.
- Słuchaj, Louis. – spojrzał na plakietkę z jego imieniem. –
Powtarzam, jesteś jednym z pracowników. Do tego nie jesteś nikim wyjątkowym.
Więc opanuj swój ton, bo to ja jestem klientem. – wysyczał.
- Szanuje klientów, wtedy kiedy oni szanują mnie. Naucz się
trochę etyki. Ty także nie jesteś nikim wyjątkowym i nic nie różni cię od
zwykłych pracowników. – odpowiedział tym samym tonem, z zacięciem patrząc w
oczy rozzłoszczonego chłopaka.
- Harold?! – obydwoje spojrzeli w kierunku mężczyzny który
krzyknął. Loczek natychmiast zrzucił płytę pod ladę i posłał Louis’owi krótkie
ostrzegawcze spojrzenie, po czym odwrócił się.
- Cześć, tato. – odpowiedział. Lou stanęło serce. Właśnie
kłócił się z synem swojego szefa, który prawde mówiąc był szychą w swojej sieci
sklepów muzycznych.
- Kupywałeś coś? – spytał patrząc na zszokowanego szatyna za
ladą. Harry odwrócił się przodem do Louis’a z cwaniackim uśmieszkiem.
- Nie, po prostu rozmawialiśmy. – odpowiedział, z
determinacją patrząc na dalej-w-szoku-Lou. Jego ojciec spojrzał za ladę.
- AC/DC? – podniósł z niższej półeczki pod ladą. – To twoje
Lou?
- Tak. – odpowiedział bez zastanowienia, a Harry odetchnął.
- Słuchach AC/DC?
- No tak. – odpowiedział już bardziej z prawdą.
- Masz u mnie wielki plus. Ta płyta ma miejsce honorowe w
mojej playliście. – zaśmiał się i znów zwrócił się do syna. – A co ty tu
właściwie robisz?
- No, przyszedłem poznać twoich współpracowników. Skoro i
tak mam tu mieszkać, to szukam znajomych. – wzruszył ramionami, siląc się na
beztroski wyraz twarzy. Jego ojciec to łyknął i wrócił do gabinetu.
- Jesteś mi coś winien. – dodał Harry.
- Niby za co? Kryłem cię.
- No i dzięki temu, masz plus u szefa. – prychnął Harry
zarzucając lekko włosami. – No już, kasuj tą płytę.
- Jesteś taki głupi czy tylko na takiego wyglądasz? – Harry
milczał. – Skoro mówił że ta płyta ma miejsce honorowe, to znaczy że już ją ma
tak? – Harry warknął pod nosem z zabójczym spojrzeniem które Louis zignorował i
wrócił pod półkę z AC/DC. Lou westchnął cicho uderzając się w czoło. Dlaczego
musiał mieć tyle łaskawości?
- Jesteś idiotą. Serio tak słabo znasz własnego ojca?
- Znam go od dwóch lat. – wzruszył ramionami Loczek.
- W każdym razie, jest fanem AC/DC i jestem pewny że płyty
posiada. Rozejrzyj się za bajerami, i poszperaj trochę w książkach z
biografiami. Sądzę że to będzie odpowiednie. – dodał Louis odchodząc do lady.
Kilka dni później, odbyło się przyjęcie urodzinowe ojca
Harry’ego i szefa Louis’a. Wszystko zostało organizowane na górnym piętrze
sklepu, które dotychczas było magazynem. Na tę okazję, pracownicy uprzątnęli
większość towaru, i ozdobili to miejsce. Louis na szczęście nie był zamieszany
w cale te planowanie przyjęcia. Nie był w tym nawet dobry. Więc całe przyjęcie
miało się odbyć, i pomimo niechęci szatyna, nie znalazł dobrej wymówki żeby się
wymigać. Poza tym, całkiem lubił swojego szefa. Kupił mu 5 kostek do gitary z
nazwami zespołów. Wiedział że często grał.
Szef powitał wszystkich, a atmosfera była raczej luźna, nie
było jednego wielkiego stołu z kolacją. Wszyscy byli rozluźnieni i brali czego
potrzebowali ze szwedzkiego stołu. Louis wypatrzył w tłumie Harry’ego który daje
ojcu prezent. Nie żeby ten chłopak go obchodził. Był prawie pewny że tamtego
dnia Loczek wybierał prezent na tą właśnie okazję. Chciał tylko wiedzieć czy
poszedł za jego radą. Uśmiechnął się triumfalnie, gdy ojciec chłopaka wyjął z
pudełka Biografię AC/DC. Jego ojciec podziękował i zajął się gośćmi.
Harry złapał za drinka i stanął gdzieś pod ścianą. Louis znów westchnął z
rezygnacją. Co takiego było w tym małolacie, że Lou do niego podchodził z byle
pretekstem?
Tak więc Louis stanął koło lekko obrażonego chłopaka
pijącego chyłkiem swojego drinka.
- Nie jesteś za młody na alkohol? – prychnął popijając swój
napój.
- Jesteś może z trzy lata starszy, nie wywyższaj się. –
warknął w odpowiedzi Loczek.
- Ale za to mogę legalnie pić. – zaśmiał się pod nosem.
- Nie mam humoru, pomęcz kogoś innego. – westchnął Harry.
- Pomęczyłbym, ale tylko ty tak dobrze to znosisz. –
odpowiedział Louis z nieco milszym uśmiechem patrząc na chłopaka. Harry
zdezorientowany spojrzał na szatyna. – No nic, noc jest młoda.- Uniósł kolejnego drinka w geście. Harry
chwycił kolejnego i stuknęli się nimi. Potem następnymi, i następnymi. I nie
wiedzieli czemu akurat razem piją, towarzystwo wyglądało tak samo pijanie jak
oni. Ale nie byli pewni czy tak rzeczywiście jest. Więc postanowili gdzieś się
zgubić, stracić. Wyszli razem chwiejnym krokiem i poszli przez różne korytarze
śmiejąc się i obijając to o siebie to o ściany. W końcu Harry stanął przed
gabinetem swojego ojca.
- Tato, mogę? – wyjęczał pijanym głosem i zaśmiał się tak jakby
to był najśmieszniejsza anegnota. Obydwoje weszli do pomieszczenia i zamknęli
za sobą drzwi. – pewnie że mogę. – prychnął i usiadł w wielkim fotelu swojego
rodzica.
- Chyba coś do niego masz. – zaczął Louis szukając światła,
albo chociaż lampki. Niestety nic nie znalazł. Harry założył nogi na blat
biurka.
- Nienawiść. Pogardę. Tak trochę. – odpowiedział.
- To całkiem miły gość.
- Ile go znasz? Ile tu pracujesz?
- No, pół roku, ponad pół roku. – powiedział niepewnie Louis
opierając się o blat biurka, czuł że jego nogi nie są mu posłuszne.
- Ja go znam, całe życie
- Mówiłeś że dwa lata
- Bo od dwóch lat udaje ojca. Znam go od zawsze, ale miał
mnie głęboko gdzieś. Teraz nagle wspomniało mu się o synu. – wstał z krzesła i
podszedł do okna. Usiadł na parapecie. Sam nie wiedział po co. Louis przymknął
oczy, ale szybko tego pożałował, więc z trudem znów je otworzył.
- Olać to. – wzruszył ramionami Lou, podchodząc do Loczka i
stając przed nim. Harry dotknął jego ramienia, po chwili schodził niżej, do
jego dłoni, wziął ją. Louis odwzajemnił uścisk i uśmiechnął się. Drugą rękę
skierował na policzek młodszego chłopaka. Kciukiem zaczął gładzić jego skórę.
Harry spojrzał na sylwetkę Louisa. W pokoju było ciemno, ale księżyc zza okna i
uliczne latarnie oddawały wszystko co było najlepsze z jego twarzy. Był taki.
Zwyczajny, ale na swój sposób magiczny. Harry zaśmiał się cicho, nadmiar
alkoholu zapomniał mu przypomnieć że drugi chłopak nie słyszy jego myśli. I że
wyglądało to nadzwyczaj głupio. Szatyn uniósł jedną brew. Harry czym prędzej
naparł swoimi ustami na usta Lou. Zdziwił się gdy Louis oddał pocałunek z
pełnym zaangażowaniem. Rękę przeniósł na kark Harry’ego i przywarł do niego
całym ciałem. Świat wirował, pewnie też dlatego że obydwoje mieli tak zwany
kosmos głowie spowodowany alkoholem. A może było to po prostu wybuchające
uczucie spełnienia. Louis czuł się jakby to właśnie usta Harry’ego były tymi
jedynymi. Wplótł ręce w jego włosy. Harry włożył ręce do tylnych kieszeni jego
spodni i zaciskając ręce na jego pośladkach. Louis mruknął z zadowoleniem w
jego usta, na co Harry uśmiechnął się.
Z daleka usłyszeli głos ojca Loczka.
- Skoczę tylko do gabinetu. – zaśmiał się i usłyszeli
nadchodzące kroki. Louis z wielką niechęcią puścił go z objęć i stanął kilka
metrów od niego. Szef wszedł do pomieszczenia zapalając światło. – O, co tak
siedzicie po ciemku? – spytał chichocząc. Jego też alkohol musiał trochę zbić.
- Rozmawiamy. – Louis machnął ręką. Spojrzał na Hazzę który
był cały czerwony. Ojciec Harry’ego znalazł coś w biurku i wyszedł. Louis
odetchnął.
- A, Harry choć musisz poznać kilka osób. – wrócił po
chwili. Harry wiedział że w tym stanie, nie powinien poznawać nikogo, nie czuł
się nawet zdolny do chodzenia.
- Źle się czuję, pójdę już do domu. – odpowiedział, próbując
brzmiąc trzeźwo. Szef spojrzał na niego dziwnie.
- Jesteś cały rozpalony, pewnie masz gorączkę. Louis
zawieziesz go do domu? – spytał.
- Wypiłem kilka drinków, ale ja także będę się zbierać, więc
pojedziemy taksówką. – odparł.
Jak powiedział tak zrobili. Złapali taksówkę i usiedli
wygodnie. Harry wybuchł niekontrolowanym śmiechem. Szatyn spojrzał na niego
dziwnie. Po chwili mu wtórując. Harry oparł głowę o ramię Louis’a i jechali w
ciszy.
- Boyle’s Street. – rzucił taksówkarz. Harry podniósł się,
pocałował Lou w policzek i wyszedł z taksówki na chwiejnych nogach. Louis
pojechał do domu.
Następnego dnia, Louis siedział na krześle oparty na rękach
o ladę. Walczył z potwornym kacem. Nie żałował tego co się wczoraj wydarzyło,
nawet jeśli skutki były tak bolesne. W każdym razie, mógł odpuścić tego
ostatniego drinka. Harry wyglądał tak samo kiedy wszedł do sklepu. Machnął
szatynowi ręką i poszedł dalej do gabinetu ojca. Louis zdziwił się lekko ale dalej
siedział, użalając się nad sobą i przeklinając alkohol. Po chwili Harry wyszedł
z gabinetu i podszedł do lady.
- Tata mówi coś żebyś wpadł do niego, jak odbierzesz
zamówienie na nowe gitary. – wzruszył ramionami.
- Harry.. – Louis wstał patrząc na chłopaka. – To co się
wczoraj stało.. Ja wiem że to alkohol. Ale nie chciałbym żeby było to
jednorazowe. – rzucił prosto z mostu. Harry stał jak wryty patrząc na niego. Po
chwili spuścił wzrok na swoje buty.
- Wiesz, ten alkohol. To nie miało zupełnie tak wyjść. To
tylko alkohol. – wzruszył ramionami.
- I chcesz to tak zostawić?
- Po prostu udawajmy że to się nigdy nie stało. – dodał
patrząc na Lou który był wyraźnie zdezorientowany.
- Jak wolisz, księżniczko. – prychnął szatyn siadając na
swoim krześle. Harry głośno prychnął z pogardą i wyszedł ze sklepu.
Trwało to kilka tygodni, rzucali sobie suche „cześć” i nie
rozmawiali za dużo. Harry bywał rzadziej w sklepie. Nadchodziło przyjęcie
bożonarodzeniowe. A Louis modlił się żeby nie było na nim Loczka. Modlił się
także żeby był. Sam nie wiedział. W końcu przyjęcie nadeszło, a on poczuł
dziwny ścisk w żołądku gdy go zobaczył. Po magazynie znów plątali się ludzie,
wszystko było świątecznie przystrojone. Lało się pełno drinków. Louis zanotował
chłopaka gdy stał w tym samym miejscu co wtedy. Znów z drinkiem w ręce. Tylko
tym razem, był jakiś bardziej zamulony. Po chwili ledwo chodząc poszedł do
toalety. Louis poszedł za nim, i stanął przy umywalce myjąc ręce, musiał coś
robić żeby nie wyglądało to na to że go śledził. Usłyszał dziwne dźwięki. Harry
wymiotował. Lou wparował do kabiny.
- Pomóc ci?
- Nie. Za dużo drinków, nie ważne. – odparł, co chwile znów
popijając drinka którego trzymał w dłoni.
- Przestań, zapijesz się.
- Nie obchodzi mnie to. – odparł.
Usłyszeli jak drzwi z toalety się otwierają.
- Harold? – szef Lou stał za nimi, patrząc z przerażeniem na
swojego syna. – Żartujesz? – Harry podniósł się chwiejnie patrząc na ziemię. –
Mam cię dosyć. Ciągle jakieś problemy. Wynoś się z tego przyjęcia. Wracaj do
domu. Porozmawiamy jak się ogarniesz. – wysyczał. – A ty jeśli chcesz mieć
pracę, zawieź go do domu. Chyba ze też piłeś.
Louis zgodził się i wyszedł razem z Loczkiem, którego silnie
trzymał, pod ramię.
- Po co ci to było? – spytał wsadzając go do swojego
samochodu. Przebiegł naokoło i usiadł na miejscu kierowcy. – Jeśli puścisz
pawia na moją tapicerkę, to wracasz sam. – uśmiechnął się.
- Co jest ze mną kurwa nie tak. – spytał Harry opierając
głowę o podgłówek.
- A co ma być? – Louis wzruszył ramionami i odpalił
samochód. Jechali w ciszy. W końcu, podjechali pod dom Hazzy. – No już.
- Nie chce tam wracać. – mruknął Loczek. – mogę zatrzymać
się u ciebie?
- Mieszkam sam. Może być. A jutro jakoś przekonamy twojego
ojca, żeby ci wybaczył. – odpowiedział i podjechał pod swój dom. Pomógł mu wysiąść z samochodu i dojść do jego
mieszkania. Loczek niepewnie zdjął ubrania i ułożył się w jego łóżku. –
Żartujesz. – skomentował Louis.
- Nie obrzygam Ci łóżka. – warknął Harry. – no chodź. –
pogładził niezgrabnie miejsce koło siebie. Louis rozebrał się i ułożył koło
Loczka. – Przepraszam. – wyszeptał. Louis zdziwiony odwrócił się do niego
twarzą.
- Co?
- Bo ja… No. To wszystko stało się tak szybko. I mnie
przerosło. Oczywiście że coś poczułem, nie chciałem żeby to było jednorazowe.
Ale ja wszystko zawsze spierdalam. – powiedział lekko niepewnie.
Louis uśmiechnął się.
- Cieszę się że to rozumiesz. Nie mam Ci tego za złe. No
wiesz mogłeś trochę inaczej to ująć, poczekałbym. – odparł.
Harry spojrzał na niego. Przysunął się i pocałował go
krótko.
Ooo, będę pierwsza! :). Bardzo mi się podoba! Wreszcie coś co dobrze się kończy! :). Kocham Twojego bloga :D.
OdpowiedzUsuńKolejny shot, który kończy się dobrze, taak! Jest świetny. Zastanawia mnie.tylko co z tym jego ojcem jest nie tak, czy się pogodzili. Oby, ale nawet jeśli nie to ma Lou :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za taki krótki, denny komentarz, ale strasznie chce mi się spać i nie myślę. Wybacz. No i wesołych świąt!! :)
shouldletyougo.blogspot.com