środa, 19 grudnia 2012

8. Everything you do is magic.

dużo słów bo aż ponad 2000, nacieszcie się miśki, bo nie wiem kiedy będę w stanie coś dodać, bo mój internet jest zagrożony. (dzięki mamo) dalej sobie piszę i piszę, dzięki czemu jak mam czas mogę tu coś szybko wrzucić. tekst nie jest sprawdzony z góry przepraszam. jest też całkiem dziwny. no więc. enjoy lots of love etc etc x 

Louis był zwyczajnym chłopakiem. Pracował w zwyczajnym sklepie muzycznym. Pogrywał na zwyczajnej gitarze. Uśmiechał się do zwyczajnych klientów.
Ale ten drugi, był zupełnie inny.

- Mogę jakoś pomóc? – spytał Louis podchodząc do pewnego chłopaka który od pół godziny wybierał płytę.
- Jakbym potrzebował pomocy, to bym po nią poszedł. Logiczne. – parsknął chłopak nawet nie patrząc na pracownika. Brunet zmarszczył czoło.
- W każdym razie, Back in Black będzie lepsze. Jeśli się nad tym zastanawiasz, to znaczy że albo ty albo ktoś komu to kupujesz, tego nie ma. A skoro jesteś przy AC/DC nie sądzę żeby nie można było nie mieć akurat tego albumu. – odpowiedział lekko z przekąsem.
- Nie pytałem Cie o… - zaczął chłopak.
- Nie prosiłem Cię o odpowiedź. – dodał Louis i odszedł urażony. Ale nie sobą pomiatać, szczególnie wrednemu, młodszemu chłopakowi. Nawet jeśli jest to klient.
Szatyn stanął za kasą. Minęło kilka minut, zanim do kasy podszedł ten sam chłopak. Louis dopiero teraz przyjrzał się jego twarzy. Zielone oczy, burza loków na głowie, idealne usta, i całkiem dobra sylwetka. Chłopak nie spojrzał na niego. Louis wziął do ręki artykuł który owy chłopak sobie wybrał. „Back in Black”. Louis spoglądając na tą płytę zaśmiał się pod nosem. Co przykuło uwagę zamyślonego zielonookiego.
- Coś nie tak? – warknął. Louis’a śmieszyło samo jego zachowanie. Było dosyć dziecinne. Nie było filozofią dla szatyna żeby odgadnąć jakim typem człowieka był tajemniczy nieznajomy. Przede wszystkim, miał syndrom „Samosi” pomimo tego że wyglądał na rozpieszczonego. Nie umiał podziękować, ani przyznać komuś racji. Pierwsze wrażenie było najważniejsze.
- Po prostu zastanawiam się jakim sposobem można zastanawiać się tyle czasu, żeby tylko wziąć najsławniejszy album. – parsknął Lou. – 9 funtów.
- A to leży w twoim interesie bo? – chłopak spojrzał na niego wrednie.
- Owszem, nie leży. – wzruszył ramionami, z obojętną miną.
- Nie słucham akurat AC/DC może Pink Floyd, Coldplay, i bardziej w tę stronę. Skąd miałem wiedzieć, poza tym to dalej nie twoja sprawa ty tu tylko pracujesz. – dodał ze złością Loczek.
- Co mnie to obchodzi, kolego. To dalej nie mój interes. – uśmiechnął się Louis. Znów miał władzę nad sytuacją. Właściwie nie czuł jakby ją stracił.
- Słuchaj, Louis. – spojrzał na plakietkę z jego imieniem. – Powtarzam, jesteś jednym z pracowników. Do tego nie jesteś nikim wyjątkowym. Więc opanuj swój ton, bo to ja jestem klientem. – wysyczał.
- Szanuje klientów, wtedy kiedy oni szanują mnie. Naucz się trochę etyki. Ty także nie jesteś nikim wyjątkowym i nic nie różni cię od zwykłych pracowników. – odpowiedział tym samym tonem, z zacięciem patrząc w oczy rozzłoszczonego chłopaka.

- Harold?! – obydwoje spojrzeli w kierunku mężczyzny który krzyknął. Loczek natychmiast zrzucił płytę pod ladę i posłał Louis’owi krótkie ostrzegawcze spojrzenie, po czym odwrócił się.
- Cześć, tato. – odpowiedział. Lou stanęło serce. Właśnie kłócił się z synem swojego szefa, który prawde mówiąc był szychą w swojej sieci sklepów muzycznych.
- Kupywałeś coś? – spytał patrząc na zszokowanego szatyna za ladą. Harry odwrócił się przodem do Louis’a z cwaniackim uśmieszkiem.
- Nie, po prostu rozmawialiśmy. – odpowiedział, z determinacją patrząc na dalej-w-szoku-Lou. Jego ojciec spojrzał za ladę.
- AC/DC? – podniósł z niższej półeczki pod ladą. – To twoje Lou?
- Tak. – odpowiedział bez zastanowienia, a Harry odetchnął.
- Słuchach AC/DC?
- No tak. – odpowiedział już bardziej z prawdą.
- Masz u mnie wielki plus. Ta płyta ma miejsce honorowe w mojej playliście. – zaśmiał się i znów zwrócił się do syna. – A co ty tu właściwie robisz?
- No, przyszedłem poznać twoich współpracowników. Skoro i tak mam tu mieszkać, to szukam znajomych. – wzruszył ramionami, siląc się na beztroski wyraz twarzy. Jego ojciec to łyknął i wrócił do gabinetu.
- Jesteś mi coś winien. – dodał Harry.
- Niby za co? Kryłem cię.
- No i dzięki temu, masz plus u szefa. – prychnął Harry zarzucając lekko włosami. – No już, kasuj tą płytę.
- Jesteś taki głupi czy tylko na takiego wyglądasz? – Harry milczał. – Skoro mówił że ta płyta ma miejsce honorowe, to znaczy że już ją ma tak? – Harry warknął pod nosem z zabójczym spojrzeniem które Louis zignorował i wrócił pod półkę z AC/DC. Lou westchnął cicho uderzając się w czoło. Dlaczego musiał mieć tyle łaskawości?
- Jesteś idiotą. Serio tak słabo znasz własnego ojca?
- Znam go od dwóch lat. – wzruszył ramionami Loczek.
- W każdym razie, jest fanem AC/DC i jestem pewny że płyty posiada. Rozejrzyj się za bajerami, i poszperaj trochę w książkach z biografiami. Sądzę że to będzie odpowiednie. – dodał Louis odchodząc do lady.

Kilka dni później, odbyło się przyjęcie urodzinowe ojca Harry’ego i szefa Louis’a. Wszystko zostało organizowane na górnym piętrze sklepu, które dotychczas było magazynem. Na tę okazję, pracownicy uprzątnęli większość towaru, i ozdobili to miejsce. Louis na szczęście nie był zamieszany w cale te planowanie przyjęcia. Nie był w tym nawet dobry. Więc całe przyjęcie miało się odbyć, i pomimo niechęci szatyna, nie znalazł dobrej wymówki żeby się wymigać. Poza tym, całkiem lubił swojego szefa. Kupił mu 5 kostek do gitary z nazwami zespołów. Wiedział że często grał.
Szef powitał wszystkich, a atmosfera była raczej luźna, nie było jednego wielkiego stołu z kolacją. Wszyscy byli rozluźnieni i brali czego potrzebowali ze szwedzkiego stołu. Louis wypatrzył w tłumie Harry’ego który daje ojcu prezent. Nie żeby ten chłopak go obchodził. Był prawie pewny że tamtego dnia Loczek wybierał prezent na tą właśnie okazję. Chciał tylko wiedzieć czy poszedł za jego radą. Uśmiechnął się triumfalnie, gdy ojciec chłopaka wyjął z pudełka Biografię AC/DC. Jego ojciec podziękował i zajął się gośćmi. Harry złapał za drinka i stanął gdzieś pod ścianą. Louis znów westchnął z rezygnacją. Co takiego było w tym małolacie, że Lou do niego podchodził z byle pretekstem?
Tak więc Louis stanął koło lekko obrażonego chłopaka pijącego chyłkiem swojego drinka.
- Nie jesteś za młody na alkohol? – prychnął popijając swój napój.
- Jesteś może z trzy lata starszy, nie wywyższaj się. – warknął w odpowiedzi Loczek.
- Ale za to mogę legalnie pić. – zaśmiał się pod nosem.
- Nie mam humoru, pomęcz kogoś innego. – westchnął Harry.
- Pomęczyłbym, ale tylko ty tak dobrze to znosisz. – odpowiedział Louis z nieco milszym uśmiechem patrząc na chłopaka. Harry zdezorientowany spojrzał na szatyna. – No nic, noc jest młoda.-  Uniósł kolejnego drinka w geście. Harry chwycił kolejnego i stuknęli się nimi. Potem następnymi, i następnymi. I nie wiedzieli czemu akurat razem piją, towarzystwo wyglądało tak samo pijanie jak oni. Ale nie byli pewni czy tak rzeczywiście jest. Więc postanowili gdzieś się zgubić, stracić. Wyszli razem chwiejnym krokiem i poszli przez różne korytarze śmiejąc się i obijając to o siebie to o ściany. W końcu Harry stanął przed gabinetem swojego ojca.
- Tato, mogę? – wyjęczał pijanym głosem i zaśmiał się tak jakby to był najśmieszniejsza anegnota. Obydwoje weszli do pomieszczenia i zamknęli za sobą drzwi. – pewnie że mogę. – prychnął i usiadł w wielkim fotelu swojego rodzica.
- Chyba coś do niego masz. – zaczął Louis szukając światła, albo chociaż lampki. Niestety nic nie znalazł. Harry założył nogi na blat biurka.
- Nienawiść. Pogardę. Tak trochę. – odpowiedział.
- To całkiem miły gość.
- Ile go znasz? Ile tu pracujesz?
- No, pół roku, ponad pół roku. – powiedział niepewnie Louis opierając się o blat biurka, czuł że jego nogi nie są mu posłuszne.
- Ja go znam, całe życie
- Mówiłeś że dwa lata
- Bo od dwóch lat udaje ojca. Znam go od zawsze, ale miał mnie głęboko gdzieś. Teraz nagle wspomniało mu się o synu. – wstał z krzesła i podszedł do okna. Usiadł na parapecie. Sam nie wiedział po co. Louis przymknął oczy, ale szybko tego pożałował, więc z trudem znów je otworzył.
- Olać to. – wzruszył ramionami Lou, podchodząc do Loczka i stając przed nim. Harry dotknął jego ramienia, po chwili schodził niżej, do jego dłoni, wziął ją. Louis odwzajemnił uścisk i uśmiechnął się. Drugą rękę skierował na policzek młodszego chłopaka. Kciukiem zaczął gładzić jego skórę. Harry spojrzał na sylwetkę Louisa. W pokoju było ciemno, ale księżyc zza okna i uliczne latarnie oddawały wszystko co było najlepsze z jego twarzy. Był taki. Zwyczajny, ale na swój sposób magiczny. Harry zaśmiał się cicho, nadmiar alkoholu zapomniał mu przypomnieć że drugi chłopak nie słyszy jego myśli. I że wyglądało to nadzwyczaj głupio. Szatyn uniósł jedną brew. Harry czym prędzej naparł swoimi ustami na usta Lou. Zdziwił się gdy Louis oddał pocałunek z pełnym zaangażowaniem. Rękę przeniósł na kark Harry’ego i przywarł do niego całym ciałem. Świat wirował, pewnie też dlatego że obydwoje mieli tak zwany kosmos głowie spowodowany alkoholem. A może było to po prostu wybuchające uczucie spełnienia. Louis czuł się jakby to właśnie usta Harry’ego były tymi jedynymi. Wplótł ręce w jego włosy. Harry włożył ręce do tylnych kieszeni jego spodni i zaciskając ręce na jego pośladkach. Louis mruknął z zadowoleniem w jego usta, na co Harry uśmiechnął się.

Z daleka usłyszeli głos ojca Loczka.
- Skoczę tylko do gabinetu. – zaśmiał się i usłyszeli nadchodzące kroki. Louis z wielką niechęcią puścił go z objęć i stanął kilka metrów od niego. Szef wszedł do pomieszczenia zapalając światło. – O, co tak siedzicie po ciemku? – spytał chichocząc. Jego też alkohol musiał trochę zbić.
- Rozmawiamy. – Louis machnął ręką. Spojrzał na Hazzę który był cały czerwony. Ojciec Harry’ego znalazł coś w biurku i wyszedł. Louis odetchnął.
- A, Harry choć musisz poznać kilka osób. – wrócił po chwili. Harry wiedział że w tym stanie, nie powinien poznawać nikogo, nie czuł się nawet zdolny do chodzenia.
- Źle się czuję, pójdę już do domu. – odpowiedział, próbując brzmiąc trzeźwo. Szef spojrzał na niego dziwnie.
- Jesteś cały rozpalony, pewnie masz gorączkę. Louis zawieziesz go do domu? – spytał.
- Wypiłem kilka drinków, ale ja także będę się zbierać, więc pojedziemy taksówką. – odparł.
Jak powiedział tak zrobili. Złapali taksówkę i usiedli wygodnie. Harry wybuchł niekontrolowanym śmiechem. Szatyn spojrzał na niego dziwnie. Po chwili mu wtórując. Harry oparł głowę o ramię Louis’a i jechali w ciszy.
- Boyle’s Street. – rzucił taksówkarz. Harry podniósł się, pocałował Lou w policzek i wyszedł z taksówki na chwiejnych nogach. Louis pojechał do domu.

Następnego dnia, Louis siedział na krześle oparty na rękach o ladę. Walczył z potwornym kacem. Nie żałował tego co się wczoraj wydarzyło, nawet jeśli skutki były tak bolesne. W każdym razie, mógł odpuścić tego ostatniego drinka. Harry wyglądał tak samo kiedy wszedł do sklepu. Machnął szatynowi ręką i poszedł dalej do gabinetu ojca. Louis zdziwił się lekko ale dalej siedział, użalając się nad sobą i przeklinając alkohol. Po chwili Harry wyszedł z gabinetu i podszedł do lady.
- Tata mówi coś żebyś wpadł do niego, jak odbierzesz zamówienie na nowe gitary. – wzruszył ramionami.
- Harry.. – Louis wstał patrząc na chłopaka. – To co się wczoraj stało.. Ja wiem że to alkohol. Ale nie chciałbym żeby było to jednorazowe. – rzucił prosto z mostu. Harry stał jak wryty patrząc na niego. Po chwili spuścił wzrok na swoje buty.
- Wiesz, ten alkohol. To nie miało zupełnie tak wyjść. To tylko alkohol. – wzruszył ramionami.
- I chcesz to tak zostawić?
- Po prostu udawajmy że to się nigdy nie stało. – dodał patrząc na Lou który był wyraźnie zdezorientowany.
- Jak wolisz, księżniczko. – prychnął szatyn siadając na swoim krześle. Harry głośno prychnął z pogardą i wyszedł ze sklepu.

Trwało to kilka tygodni, rzucali sobie suche „cześć” i nie rozmawiali za dużo. Harry bywał rzadziej w sklepie. Nadchodziło przyjęcie bożonarodzeniowe. A Louis modlił się żeby nie było na nim Loczka. Modlił się także żeby był. Sam nie wiedział. W końcu przyjęcie nadeszło, a on poczuł dziwny ścisk w żołądku gdy go zobaczył. Po magazynie znów plątali się ludzie, wszystko było świątecznie przystrojone. Lało się pełno drinków. Louis zanotował chłopaka gdy stał w tym samym miejscu co wtedy. Znów z drinkiem w ręce. Tylko tym razem, był jakiś bardziej zamulony. Po chwili ledwo chodząc poszedł do toalety. Louis poszedł za nim, i stanął przy umywalce myjąc ręce, musiał coś robić żeby nie wyglądało to na to że go śledził. Usłyszał dziwne dźwięki. Harry wymiotował. Lou wparował do kabiny.
- Pomóc ci?
- Nie. Za dużo drinków, nie ważne. – odparł, co chwile znów popijając drinka którego trzymał w dłoni.
- Przestań, zapijesz się.
- Nie obchodzi mnie to. – odparł.
Usłyszeli jak drzwi z toalety się otwierają.
- Harold? – szef Lou stał za nimi, patrząc z przerażeniem na swojego syna. – Żartujesz? – Harry podniósł się chwiejnie patrząc na ziemię. – Mam cię dosyć. Ciągle jakieś problemy. Wynoś się z tego przyjęcia. Wracaj do domu. Porozmawiamy jak się ogarniesz. – wysyczał. – A ty jeśli chcesz mieć pracę, zawieź go do domu. Chyba ze też piłeś.
Louis zgodził się i wyszedł razem z Loczkiem, którego silnie trzymał, pod ramię.
- Po co ci to było? – spytał wsadzając go do swojego samochodu. Przebiegł naokoło i usiadł na miejscu kierowcy. – Jeśli puścisz pawia na moją tapicerkę, to wracasz sam. – uśmiechnął się.
- Co jest ze mną kurwa nie tak. – spytał Harry opierając głowę o podgłówek.
- A co ma być? – Louis wzruszył ramionami i odpalił samochód. Jechali w ciszy. W końcu, podjechali pod dom Hazzy. – No już.
- Nie chce tam wracać. – mruknął Loczek. – mogę zatrzymać się u ciebie?
- Mieszkam sam. Może być. A jutro jakoś przekonamy twojego ojca, żeby ci wybaczył. – odpowiedział i podjechał pod swój dom.  Pomógł mu wysiąść z samochodu i dojść do jego mieszkania. Loczek niepewnie zdjął ubrania i ułożył się w jego łóżku. – Żartujesz. – skomentował Louis.
- Nie obrzygam Ci łóżka. – warknął Harry. – no chodź. – pogładził niezgrabnie miejsce koło siebie. Louis rozebrał się i ułożył koło Loczka. – Przepraszam. – wyszeptał. Louis zdziwiony odwrócił się do niego twarzą.
- Co?
- Bo ja… No. To wszystko stało się tak szybko. I mnie przerosło. Oczywiście że coś poczułem, nie chciałem żeby to było jednorazowe. Ale ja wszystko zawsze spierdalam. – powiedział lekko niepewnie.
Louis uśmiechnął się.
- Cieszę się że to rozumiesz. Nie mam Ci tego za złe. No wiesz mogłeś trochę inaczej to ująć, poczekałbym. – odparł.
Harry spojrzał na niego. Przysunął się i pocałował go krótko.
- Dziękuję. 

2 komentarze:

  1. Ooo, będę pierwsza! :). Bardzo mi się podoba! Wreszcie coś co dobrze się kończy! :). Kocham Twojego bloga :D.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolejny shot, który kończy się dobrze, taak! Jest świetny. Zastanawia mnie.tylko co z tym jego ojcem jest nie tak, czy się pogodzili. Oby, ale nawet jeśli nie to ma Lou :)

    Przepraszam za taki krótki, denny komentarz, ale strasznie chce mi się spać i nie myślę. Wybacz. No i wesołych świąt!! :)

    shouldletyougo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń