Tytuł: Sociopath, sweet serial killer.
Bohaterowie: Harry Styles, Louis Tomlinson, Eleanor Calder.
Słowa: 1,129
Inspiracja/Pisane przy: Lana Del Rey - Serial Killer (fragmenty w tekście)
Warming: przekleństwa, tekst jest dziwny, i chaotyczny. nie wiem czy jest do ogarnięcia w każdym razie, zapraszam.
***
Zabiłem go.
Zabiłem Harry’ego. Tego niewinnego, słodkiego Harry’ego. Ale on poddał się.
Ulotnił się. Zabiłem go. Zabiłem Harry’ego. Ale to nie dlatego że chciałem. Po
prostu musiałem.
Zabiłem go.
Teraz jestem socjopatą.
Zabiłem się.
Teraz jestem socjopatą.
Baby i’m sociopath,
sweet serial killer, on the warpath cause I love you just a little too much.
Teraz jestem
inny. Jestem pierdolonym socjopatą. Ale to przez Ciebie Louis. Bo to ty robisz
z ludźmi to co robisz. Dajesz poczucie bezpieczeństwa, a w najmniej oczekiwanym
momencie cię nie ma. Pozostawiasz poczucie pustki. Pozostawiłeś je we mnie.
Pozostawiłeś je przez krótką chwilę w niej. Pozostawiłem te uczucie w tobie.
I left a love note, said you know I love. The
thrill of the rush.
Londyński wieczorny
deszcz. Mogłoby się wydawać że w Londynie zawsze pada. Bo właściwie padało.
Każda kropla nikła w zmoczonych pasmach loków chłopaka który z obojętną miną,
szybkim krokiem przemierzał po kolei kilka londyńskich ulic. Gdy w końcu
doszedł do celu, zapukał do niczym nie różniących się na pozór drzwi.
Tylko na pozór, bo on
pamiętał gdy był za tymi drzwiami, wchodził bez pukania, jak przekraczając próg
tego domu, już przy drzwiach otrzymywał gorące, stęsknione pocałunki od swojej
miłości.
Sneak up on you really
quiet, whisper “am I what your heart desires?” I could be your ingénue.
Tym razem to ona
otworzyła drzwi. Spojrzała na niego tymi swoimi wielkimi brązowymi oczami.
Wiedział że Lou wolał zielone oczy. Tak
jak jego. Zawsze mu to powtarzał. Z troską spytała co się stało. Ona nie
wiedziała o nich. Harry wzruszył ramionami, nie przewidywał że będzie
zatroskana. Zaskoczona, uśmiechnięta, rozbawiona, zdenerwowana, rozczarowana ale
nie zatroskana.
Ale to nie było
ważne. Zaprosiła go do środka. Wszedł. Taki był jego plan. Owiał go tak znany
mu zapach, który tym razem był zmieszany z jej perfumami.
- Chcesz coś do
picia? Kawę, herbatę? – spytała, lekko uśmiechając się. Harry podziękował. –
Czekasz na Lou? – Harry słyszał jak wypowiada jego imię. Wypowiadała je źle.
- T-tak. –
odpowiedział. Chyba nie przemyślał wszystkiego. Zresztą, co tu było myśleć. Był
już wyżarty z podstawowych norm moralnych i etycznych.
- Więc możemy
poczekać razem. – uśmiechnęła się.
Just have fun, wanna play
you like a game.
Kiedy przed 30
minutami myślał że już jest wyżarty z wszystkich norm, mylił się. Stojąc nad
ciągle krwawiącym, ledwie ciepłym ciałem Eleanor dopiero teraz zrozumiał. Nie
był już Babycakes’em. Był socjopatą. Pierdolonym socjopatą, a to wszystko przez
tego szatyna który namieszał mu w głowie zostawiając go. Nie miał żalu do tego
że go zostawił. Miał żal do tego że nie dał mu powodu. Że obiecywał mu że będą
razem wiecznie. Że tylko przy nim czuł się bezpieczny. Ale to prysło. A jego
złość i wątpliwości upłynęły razem z krwią Eleanor. Harry spojrzał na swoje
ręce. Były zakrwawione. Nie wiedział czemu zmasakrował jej ciało aż tak. Ale nie
było mu jej szkoda.
What’s the thrill of the
same toy?
Szkoda że tego nie
widziałeś. Szkoda że nie widziałeś jej zawiedzenia w oczach. Jej strachu. Jej
też mówiłeś że zawsze przy niej będziesz, sprawiłeś że poczuła się bezpieczna.
Ale kiedy wasz kuchenny nóż przeszywał jej brzuch, a krew zaczęła wysączać się
z ust wołała twoje imię. To ciebie potrzebowała. To twoja wina Lou. Gdybyś jej
tego nie zrobił, gdybyś nie był dla niej tak ważny nie zginęłaby z twoim
imieniem na ustach. Wyszeptanym z ogromnym zawiedzeniem. To przez ciebie leżała
trzymając się za krwawiący otwór w ciele, a krew na jej twarzy mieszała się z
łzami. Nie zrozumiała dlaczego. Widzisz do czego doprowadziłeś Louis?
So i murder love in the
night, watching them fall one by one they fight.
Wyszedł z ich
mieszkania jak gdyby nigdy nic. Stanął przed drzwiami, było już naprawdę ciemno.
Deszcz dalej padał tak samo. Wyszedł spod małego daszku. Napotkał jego
spojrzenie. Jego naprawdę zdziwione spojrzenie. Ale Louis nie odezwał się.
Grzmotnęło. Stali naprzeciwko siebie w deszczu. Żaden z nich się nie odezwał.
Nagle rozbłysnęła błyskawica. Cała zakrwawiona sylwetka Harry’ego uderzyła
Louisa. Nie chciał wiedzieć czy to co widział było prawdziwe. Nie chciał wiedzieć
czy to tylko jego wyobraźnia i czy to się dzieje. Ale w jego głowie chociaż
błysk trwał może sekundę, obraz dalej trwał. Zakrwawiona biała koszulka Hazzy,
ślady krwi na jego szyji, Jego rękach, jego brodzie, jego szaleńczy uśmiech.
Socjopatyczny.
Harry nie czekał zbyt
długo. Z triumfem patrzył na przerażoną minę Louisa. Stanął z nim ramię w
ramię.
- Czekała na ciebie. –
szepnął i odszedł. Louis nie oglądając się za chłopakiem pobiegł do domu.
You can see me, drinking
cherry coke, sweet serial killer.
Słyszę ich.
Powiedziałeś im juz że jestem popierdolonym, mściwym psycholem prawda? Już tu
jadą, słysze ich syreny. I wspominam. Każdy nasz dotyk, każdy jęk, każdą
obietnicę, każdą kłótnię, każdy pocałunek, każdy uśmiech. I wspominam kiedy
jeszcze czułem i byłem zraniony. Bo tak naprawdę nie stałem się taki bo
chciałem. Po prostu musiałem gdzieś ulokować ten ból. I gdyby nie to że nie mam
nawet poczucia winy, przeprosiłbym cię. Bo nigdy nie chciałbym cię zranić. Bo
to była twoja decyzja, bo wiesz że cię kochałem, bo wiedziałeś że jesteś dla
mnie całym światem kiedy odchodziłeś nie podając mi żadnego wytłumaczenia. Wiedziałeś że to zabije mnie. A przynajmniej
zabije Hazzę takiego jakiego znałeś. Bo tylko ty go znałeś. On sam siebie nie
znał. Z okna w apartamencie patrzę przez okno. Koguty wozów dalej się świecą, syrena
dalej ryczy, a policjanci mają jeszcze tylko 29 pięter do pokonania żeby mnie wziąć.
Ale mnie nie wezmą. Już nikt nie będzie mnie miał. Bo ty mnie miałeś.
You send me right to
heaven, sweet serial killer.
Policjanci bez
pozwolenia wyważyli drzwi. W pełnym
uzbrojeniu zaczeli poszukiwać sprawcy brutalnego morderstwa. Znaleźli go. Stał
na parapecie, za nim widać było niebo, ciemne, skąpane w deszczu londyńskie
niebo. W Londynie nie było żadnych innych tak wysokich apartamentowców. Więc
czuł się nad wszystkimi. Wiatr mierzwił jego włosy, a błyskawice co chwile
rozświetlały rysy jego sylwetki. Uśmiechał się.
- Psychol. – warknął jeden
z policjantów.
- Wolny psychol. –
poprawił go beztrosko Harry.
- Zejdź z parapetu,
stań tyłem do nas, ręce do góry. – usłyszał poważny głos innego. Harry jedynie
się zaśmiał.
- Wy nie wiecie co to
oznacza wolność. – odpowiedział. Harry zrobił pistolet z palców, przyłożył go
sobie do skroni, i udawał że wystrzelił. Zakręcił głową do efektu, puszczając
się ramy okna.
I love you just a little
too much.
Zabiłem się. Zabiłem
swoją wrażliwość. Umarłem jako pierdolony socjopata. A ty mi nigdy nie
wybaczysz Lou. I szczerze? Mam to w dupie. Nie mam już emocji, bolały tak
bardzo że się ich pozbyłem. Bycie socjopatą stało się łatwiejsze niż
podejmowanie prób radzenia sobie z tymi wszystkimi emocjami które po sobie
zostawiłeś. Umarłem jako pierdolony socjopata. A ty nigdy sobie nie wybaczysz
Lou. Zabiłeś dzisiaj trzy osoby. Hazzę, Eleanor i Socjopatę.
Cause i love you just a
little, too much, much, much….
***
tekst krótki, sentyment mam. szczerze się zdziwiłam gdy od tak przyszło mi napisanie tego tekstu, co daje mi poczucie dezorientacji czy moje wypociny jakkolwiek są dobre. jebać to że nikt nie czyta, trololo. no ale, postaram się napisać coś weselszego, ale w tej chwili nie mam zupełnie do tego głowy i sądzę że jeszcze kilka shotów będzie tak samo, angst, sad, depression, hurt, etc, etc. najmocniej przepraszam, nie kieruję swoją weną ani nie umiem ulokować jej w takiej tematyce w jakiej sądzę że powinnam pisać. no ale, zapraszam do wyrażania opinii.