Zamknął
oczy.
To
nie powód do obaw. Jutro będzie tak samo. Po co przejmować się dzisiaj. Dzisiaj
jest już jutrem które nadeszło. Dzisiaj nie ma jutra, zawsze jest dzisiaj.
Zacisnął
powieki.
Jeśli
takie emocje mają się w nim kłębić, to on nie chce już więcej mieć emocji, woli
być pusty. A może tak naprawdę w cierpieniu nie ma pustek? Może ten ból staje
się tak wielki, że nie czuje się go. Czuje się pustkę. Tak jak w chwilach kiedy
naprawdę coś fizycznie cię zaboli, ból narasta z taką siłą że wiesz że on trwa,
ale jednak emituje w takim stopniu że nie wiesz co robić, bo boli tak bardzo że
jest pusto. To nie jest rzecz do wytłumaczenia,
jest to rzecz do poczucia i on o tym bardzo dobrze wiedział.
Wiedział
już dlaczego Louis znów olewa wszystko na czym mu zależy, dlaczego nie ma
ochoty wychodzić z łóżka, ewentualnie znajduje siłę na wygramolenie się z łóżka
i wtargnięcie do łóżka Hazzy.
Co
zawsze uspokajało chłopaka, i dawało poczucie bezpieczeństwa obu. Tak bardzo
różni. A tak bardzo zżyci.
Hazza
zawsze był chłopcem wrażliwym, nie umiejącym zacisnąć zębów. Zawsze gdy coś go
trapiło chodził nerwowo, szarpał się za włosy, krzyczał i próbował jakkolwiek
pozbyć się złych emocji. Zaczął palić, pić coraz częściej, i gdyby nie
pieniądze które płynęły z jego książek, jego samo destrukcja byłaby naprawdę
trudna do odratowania. A tak przynajmniej miał dach nad głową.
Lou
zawsze był chłopcem wrażliwym, umiejącym zacisnąć zęby. Nigdy nie okazywał
emocji, przynajmniej starał się. Nauczył powstrzymywać się od łez, chodzić po
skąpanych w deszczu coraz częściej ulicach Londynu z obojętną miną, nigdy nie
prosił o pomoc. Schował emocje tak głęboko że sam przestał je odczuwać.
Podobnie jak Harry, większość rzeczy które robił były samo destrukcją.
Ale
oni nie zdawali sobie z tego sprawy. Dzisiaj już minęło, jutro nie nadejdzie.
Myśląc
o istocie bólu, Harry otworzył zaciśnięte powieki powoli wschodzące słońce
dawało światło na ścianę przeciwległą. Chłopak westchnął. Kolejna nieprzespana
noc. Wyszedł spod kołdry, czując nieprzyjemne zimno, na jego całym ciele
momentalnie pojawiły się ciarki, jednak podniósł się z łóżka i poszedł do
łazienki. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Blada twarz z przekrwionymi
oczami.
„Gdybyś
to widziała mamo, poradziłabyś coś na to, prawda?” zadał bardziej sobie
pytanie. Wiedział że tak by było. Gdyby
świat nie obracał się tak szybko zmieniając wszystko, pewnie przytuliłaby go
mocno, tak jakby miała nigdy nie wypuścić, pocałowałaby w czoło i szepnęła coś
matczynego. Ale wiedział że dziś jest dziś, a wczoraj jest wczoraj. Że
wczorajsze dni są już tylko wspomnieniami, radosnymi, bolesnymi, klatkami w filmie.
Harry
odwrócił się od lustra, poszedł znów do swojego pokoju, wyjął z szafy ciepły
sweter i spodnie. Ubrał się po czym udał się do kuchni. Wyjął dwa kubki, czarny
i biały. Wstawił wodę i czekał. Gdy woda się zagrzała zalał herbatę. Bez cukru
oczywiście. I biorąc w dłonie kubki z unoszącą się parą udał się przed
zamknięte drzwi. Łokciem zręcznie je otworzył. Wszedł do ciemnego pokoju, okna
były pozasłaniane, nie tak jak u niego. W pokoju było tak samo zimno jak u
niego. Postawił kubki na stoliku nocnym i spojrzał na łóżko. Było niewielkie,
wystarczające dla dwóch osób. Na środku łóżka leżał, skulony Louis. Wyglądał
przeuroczo śpiąc. Trochę przygłupio, trochę był zagubiony. Harry naprawdę nie
chciał budzić go z krainy jego snów. Bo wiedział że Louis jest szczęśliwszy
tam. Tam znów biegał po boisku, nie martwiąc się o kontuzję kostki. Tam bawił
się z Lorette, jego młodszą siostrą. Tam nie widział tego deszczu który jak na
złość od roku padał zdecydowanie za często.
Louis
mimo tego że leżał cały zawinięty w kołdrę, trząsł się. Harry wyszedł, po
chwili wracając z kocem z jego pokoju. Nakrył nim Lou, wiedział że chwila minie
zanim się ogrzeje, więc położył się koło przyjaciela przytulając się do jego
pleców.
-
Czuję maliny. – usłyszał.
-
Zrobiłem herbatę. – Harry szepnął w odpowiedzi.
-
To miłe. Ale niepokoi mnie fakt że dopiero świta a ty już zjawiasz się z
herbatą. – westchnął szatyn.- Spałeś?
-
Zdrzemnąłem się. – skłamał. Louis podniósł się lekko. Harry zrobił to samo
podając mu herbatę, sobie także wziął.
-
Znów miałem ten sen. Znów byłem w Doncaster. Znów wszystko zaczynało się od
nowa. Nie chcę nigdy tam wracać, obiecaj mi, że nigdy tam nie wrócę. – mruknął
Lou kładąc głowę na ramieniu Hazzy. Chłopak w odpowiedzi objął go ramieniem.
-
Nie mogę ci obiecać tego że nigdy tam nie wrócisz. Ale mogę ci obiecać że nigdy
więcej cię tam nie puszczę. – odpowiedział popijając gorącą herbatę.
-
Często mówimy nigdy.
Louis
tylko przy herbacie był tak wylewny. Malinowej, bez cukru. Z rana, gdy wiedział
że Harry znów nie spał, a sam ledwo się zdrzemnął znów powracając myślami do
Doncaster. Nie był tam od 2 lat, od czasu pogrzebu. Pogrzebu z jego winy.
Wszystkie twarze z rodziny patrzące na niego. Jedne z zaciekawieniem, jedne z
troską, udawaną. Wiedział że wszyscy go winią za śmierć Lorette. Dlatego nigdy
nie chciał tam wracać. To jego wina że zginęła.
-
Czy twoja mama nie miała dzwonić? – spytał po chwili ciszy szatyn.
-
Wczoraj mówiła że zadzwoni jutro. Ale jutro nie istnieje. Zawsze jest dzisiaj
więc wątpię czy zadzwoni. To tylko sms. Nawet gdyby zadzwoniła, i tak bym nie
odebrał. Nie mam do tego nerwów, mam ochotę coś napisać ale nie umiem pozbierać
się w sobie i ruszyć tyłka do laptopa.
-
Uciekasz od świata, panie Styles.
-
Świat jest tu. Teraz. W moich ramionach. Nigdy nie uciekłbym od niego. –
odpowiedział. Louis spojrzał na niego z lekkim uśmiechem. Lekko podniósł się i
pocałował go czule. Złączył ze sobą ich usta. – Nigdy nie pokochasz się w połowie tak bardzo jak ja cię kocham.
-
Bo nigdy się nie pokocham.
-
Powinieneś się traktować dobrze, ale zanim w końcu nad tym popracujemy, kocham
cię za nas dwóch.
Louis
uśmiechnął się. Tym razem naprawdę
szczerze. Zresztą zawsze uśmiechał się w
obecności Hazzy stuprocentowo szczerze. Tylko mu ufał gdy mówił że go kocha.
Tylko mu umiał cokolwiek powiedzieć co go męczy. Tylko mu powiedział o wszystkim
z Lorette, z jego drużyną piłkarską, tylko jemu powiedział o tym wypadku który
zmienił jego życie. Mówili jutro ból będzie coraz mniejszy. Ale kłamali. Bo
jutro nigdy nie nadchodzi. Zawsze jest dziś.
-
Harry… - zaczął Lou, a Loczek spojrzał na niego. – Zostańmy dzisiaj w łóżku.
Pooglądajmy „moją własną łódź podwodną”, „December Boys” i „Cherrybomb”.
-
Skoro chcesz. Tylko najpierw się ubierz, bo już jesteś zmarznięty. –
odpowiedział Harry. Lou pokiwał głową i poszedł się ubrać. Harry w tym czasie
wstał, w szafce znalazł filmy i położył koło dvd, Lou w tym czasie ubrał się w
dres i położył pod kołdrę gładząc miejsce koło siebie. Hazza włączył pierwszy
film i położył się koło Louisa, który od razu wtulił się w niego.
Minęło
40 minut filmu. Louis spojrzał w górę. Harry miał zamknięte oczy, i lekko
rozchylone wargi.
„Nareszcie
śpi” pomyślał Louis. Oczywiście że chciał leżeć w łóżku oglądając film który
oglądali już milion razy tylko po to żeby Harry odzyskał trochę sił witalnych. Wiedział
że samotnie nie umie spać, nie potrafi. Emocje go zżerają, ponieważ nie umie
ich opanować.
Louis
to potrafił. Kontrolował każdy swój ruch twarzy, każdą emocję. Jedynie gdy
Harry szeptał mu do ucha to jak bardzo go kocha i że nigdy nie umiałby bez
niego żyć, wyzwalało w nim emocję do której przyzwyczaił się że nie da się nią
łatwo kierować. Chyba wiecie co to za emocja.
Louis
wiedział że gdy tylko będzie próbował wstać, Harry od razu się obudzi, więc
odczekał jeszcze godzinę i powoli się podniósł. Zrobił to zręcznie, Harry
jedynie przymknął usta, przewracając głowę na drugą stronę. Szatyn wstał a
Harry zmęczonymi oczami spojrzał na niego.
-
Idę po coś do jedzenia, śpij zaraz wrócę. – szepnął nachylając się nad Loczkiem.
Pocałował go w czoło, a Hazza na znak zgody zamknął oczy ponownie. Lou wiedział
że Harry zaśnie na wpół przytomnie więc starał się szybko ogarnąć coś do
jedzenia, co nie było łatwe. Wrzucił ryż do wody, i zaczął kroić kurczaka.
Starał się jak mógł. Gdy w końcu skończył, nałożył dwie porcję i udał się z
nimi do pokoju. – Wiem że jest dopiero południe, ale pomyślałem że zgłodniałeś.
– powiedział wchodząc. Hazza siedział na brzegu łóżka, na jego policzkach
powoli wysychały dwie stróżki łez. Louis położył na stole ryż i usiadł koło
Harry’ego. – Mama? – spytał. Harry pokiwał głową a kolejne łzy spłynęły po jego
twarzy. – Chodź. – wziął go za rękę i obydwoje się położyli. Hazza wtulił się
tak mocno jak mógł w Lou który objął go gładząc dłonią jego włosy. Harry
rozpłakał się na dobre. Minęło kilka minut zanim się uspokoił. Louis pocałował
go w czubek głowy.
-
Odebrałeś?
-
Nie. – odpowiedział Harry lekko załamanym głosem. Pociągnął nosem. – Nagrała
się na sekretarkę. A raczej Todd.
-
Co znowu chciał?
-
Jestem złym synem, nie pozwalam jej być szczęśliwą, nie odbieram telefonów, ale
to ona kłamała, to miało być jutro a jutro nie istnieje. To ona wybrała go, a
ja po prostu odszedłem, ale wiem że ją ranię. Co ja do kurwy nędzy robię
takiego, że gdy chce żeby była szczęśliwa usuwam się z pola, wyprowadzam się
ale dalej ją ranię.
-
To Todd ją rani nie ty. Gdyby nie on, wszystko byłoby w porządku. Dobrze o tym
wiesz, to Todd przyniósł to wszystko. Nie jesteś złym synem. Poświęciłeś się do
nich. To świadczy o przeciwieństwie bycia złym.
-
Jakby się nie mieszałby jej w głowię, nie robił jej wody z mózgu, przeciwstawia
ją wobec mnie ale nic nie mogę zrobić, kurwa jestem tak cholernie bezsilny.
-
Bezsilność to cecha, której się nie wybiera, Loczku. – Louis jeszcze raz pocałował
Hazzę w czubek głowy.
-
Kocham cię. – szepnął Harry podnosząc głowę i patrząc na Louisa który się
uśmiechnął.
-
Ja cię też.
Dzień
przeleżeli przytuleni. Żaląc się, jak świat jest niesprawiedliwy kłamiąc o
istnieniu jutra. Żaląc się o tych wszystkich osobach które miały rację,
twierdząc że złe rzeczy które obydwu chłopakom się przytrafiły to ich wina.
Wiedzieli to.
Wieczorem
nie było czasu na zażalenia. Hazza poszedł do łazienki rozebrał się i wskoczył
pod gorący prysznic. Nie minęło dużo czasu zanim Louis przyszedł do niego i
także wszedł pod prysznic. Złączył ich palce razem.
-
Twoja ręka pasuje do mojej, jakby były
dla siebie stworzone. – powiedział Harry patrząc na ich dłonie.
-
Bo są. – Louis odpowiedział i pocałował Loczka namiętnie. Zachęcony Hazza
przywarł swojego przyjaciela do ściany. Lou lekko syknął, kafelki były
cholernie zimne, co stwarzało kontrast między gorącym strumieniem wody
wydobywającym się z prysznica. Harry ścisnął pośladek szatyna, na co ten przygryzł
dolną wargę Loczka.
-
Dokończmy w łóżku, nie mam ochoty stać, nie dzisiaj. – Szepnął Harry jeżdżąc
nosem po policzku Lou. \
* * *
cześć i czołem, nie wiem co mogę powiedzieć o tym one shocie, wiem tylko że ma dla mnie wielką wartość sentymentalną, był pisany w czasie mojej największej załamki ostatnich dni, nie wiem czy jest dobry nie umiem ocenić. 1 758 słów pełnych mnie, i moich uczuć tamtego dnia, czuje sę troche odkryta z emocji, ale whatever. więc ogólnie one shot bardziej depresyjny, bez scen +18, trochę cukru, trochę bardzo amatorskiej filozofii, trochę wszystkiego po kolei. więc enjoy, i mam nadzieję że z czasem przybędzie was więceej!