poniedziałek, 12 listopada 2012

2. All this conversations.


Zamknął oczy.

To nie powód do obaw. Jutro będzie tak samo. Po co przejmować się dzisiaj. Dzisiaj jest już jutrem które nadeszło. Dzisiaj nie ma jutra, zawsze jest dzisiaj.

Zacisnął powieki.

Jeśli takie emocje mają się w nim kłębić, to on nie chce już więcej mieć emocji, woli być pusty. A może tak naprawdę w cierpieniu nie ma pustek? Może ten ból staje się tak wielki, że nie czuje się go. Czuje się pustkę. Tak jak w chwilach kiedy naprawdę coś fizycznie cię zaboli, ból narasta z taką siłą że wiesz że on trwa, ale jednak emituje w takim stopniu że nie wiesz co robić, bo boli tak bardzo że jest pusto. To nie jest rzecz do wytłumaczenia,  jest to rzecz do poczucia i on o tym bardzo dobrze wiedział.

Wiedział już dlaczego Louis znów olewa wszystko na czym mu zależy, dlaczego nie ma ochoty wychodzić z łóżka, ewentualnie znajduje siłę na wygramolenie się z łóżka i wtargnięcie do łóżka Hazzy.
Co zawsze uspokajało chłopaka, i dawało poczucie bezpieczeństwa obu. Tak bardzo różni. A tak bardzo zżyci.

Hazza zawsze był chłopcem wrażliwym, nie umiejącym zacisnąć zębów. Zawsze gdy coś go trapiło chodził nerwowo, szarpał się za włosy, krzyczał i próbował jakkolwiek pozbyć się złych emocji. Zaczął palić, pić coraz częściej, i gdyby nie pieniądze które płynęły z jego książek, jego samo destrukcja byłaby naprawdę trudna do odratowania. A tak przynajmniej miał dach nad głową.

Lou zawsze był chłopcem wrażliwym, umiejącym zacisnąć zęby. Nigdy nie okazywał emocji, przynajmniej starał się. Nauczył powstrzymywać się od łez, chodzić po skąpanych w deszczu coraz częściej ulicach Londynu z obojętną miną, nigdy nie prosił o pomoc. Schował emocje tak głęboko że sam przestał je odczuwać. Podobnie jak Harry, większość rzeczy które robił były samo destrukcją.

Ale oni nie zdawali sobie z tego sprawy. Dzisiaj już minęło, jutro nie nadejdzie.

Myśląc o istocie bólu, Harry otworzył zaciśnięte powieki powoli wschodzące słońce dawało światło na ścianę przeciwległą. Chłopak westchnął. Kolejna nieprzespana noc. Wyszedł spod kołdry, czując nieprzyjemne zimno, na jego całym ciele momentalnie pojawiły się ciarki, jednak podniósł się z łóżka i poszedł do łazienki. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Blada twarz z przekrwionymi oczami.

„Gdybyś to widziała mamo, poradziłabyś coś na to, prawda?” zadał bardziej sobie pytanie. Wiedział że tak by było.  Gdyby świat nie obracał się tak szybko zmieniając wszystko, pewnie przytuliłaby go mocno, tak jakby miała nigdy nie wypuścić, pocałowałaby w czoło i szepnęła coś matczynego. Ale wiedział że dziś jest dziś, a wczoraj jest wczoraj. Że wczorajsze dni są już tylko wspomnieniami, radosnymi,  bolesnymi, klatkami w filmie.

Harry odwrócił się od lustra, poszedł znów do swojego pokoju, wyjął z szafy ciepły sweter i spodnie. Ubrał się po czym udał się do kuchni. Wyjął dwa kubki, czarny i biały. Wstawił wodę i czekał. Gdy woda się zagrzała zalał herbatę. Bez cukru oczywiście. I biorąc w dłonie kubki z unoszącą się parą udał się przed zamknięte drzwi. Łokciem zręcznie je otworzył. Wszedł do ciemnego pokoju, okna były pozasłaniane, nie tak jak u niego. W pokoju było tak samo zimno jak u niego. Postawił kubki na stoliku nocnym i spojrzał na łóżko. Było niewielkie, wystarczające dla dwóch osób. Na środku łóżka leżał, skulony Louis. Wyglądał przeuroczo śpiąc. Trochę przygłupio, trochę był zagubiony. Harry naprawdę nie chciał budzić go z krainy jego snów. Bo wiedział że Louis jest szczęśliwszy tam. Tam znów biegał po boisku, nie martwiąc się o kontuzję kostki. Tam bawił się z Lorette, jego młodszą siostrą. Tam nie widział tego deszczu który jak na złość od roku padał zdecydowanie za często.

Louis mimo tego że leżał cały zawinięty w kołdrę, trząsł się. Harry wyszedł, po chwili wracając z kocem z jego pokoju. Nakrył nim Lou, wiedział że chwila minie zanim się ogrzeje, więc położył się koło przyjaciela przytulając się do jego pleców.
- Czuję maliny. – usłyszał.
- Zrobiłem herbatę. – Harry szepnął w odpowiedzi.
- To miłe. Ale niepokoi mnie fakt że dopiero świta a ty już zjawiasz się z herbatą. – westchnął szatyn.- Spałeś?
- Zdrzemnąłem się. – skłamał. Louis podniósł się lekko. Harry zrobił to samo podając mu herbatę, sobie także wziął.
- Znów miałem ten sen. Znów byłem w Doncaster. Znów wszystko zaczynało się od nowa. Nie chcę nigdy tam wracać, obiecaj mi, że nigdy tam nie wrócę. – mruknął Lou kładąc głowę na ramieniu Hazzy. Chłopak w odpowiedzi objął go ramieniem.
- Nie mogę ci obiecać tego że nigdy tam nie wrócisz. Ale mogę ci obiecać że nigdy więcej cię tam nie puszczę. – odpowiedział popijając gorącą herbatę.
- Często mówimy nigdy.
Louis tylko przy herbacie był tak wylewny. Malinowej, bez cukru. Z rana, gdy wiedział że Harry znów nie spał, a sam ledwo się zdrzemnął znów powracając myślami do Doncaster. Nie był tam od 2 lat, od czasu pogrzebu. Pogrzebu z jego winy. Wszystkie twarze z rodziny patrzące na niego. Jedne z zaciekawieniem, jedne z troską, udawaną. Wiedział że wszyscy go winią za śmierć Lorette. Dlatego nigdy nie chciał tam wracać. To jego wina że zginęła.
- Czy twoja mama nie miała dzwonić? – spytał po chwili ciszy szatyn.
- Wczoraj mówiła że zadzwoni jutro. Ale jutro nie istnieje. Zawsze jest dzisiaj więc wątpię czy zadzwoni. To tylko sms. Nawet gdyby zadzwoniła, i tak bym nie odebrał. Nie mam do tego nerwów, mam ochotę coś napisać ale nie umiem pozbierać się w sobie i ruszyć tyłka do laptopa. 
- Uciekasz od świata, panie Styles.
- Świat jest tu. Teraz. W moich ramionach. Nigdy nie uciekłbym od niego. – odpowiedział. Louis spojrzał na niego z lekkim uśmiechem. Lekko podniósł się i pocałował go czule. Złączył ze sobą ich usta. – Nigdy nie pokochasz się w połowie tak bardzo jak ja cię kocham.
- Bo nigdy się nie pokocham.
- Powinieneś się traktować dobrze, ale zanim w końcu nad tym popracujemy, kocham cię za nas dwóch.
Louis uśmiechnął się.  Tym razem naprawdę szczerze. Zresztą zawsze uśmiechał się  w obecności Hazzy stuprocentowo szczerze. Tylko mu ufał gdy mówił że go kocha. Tylko mu umiał cokolwiek powiedzieć co go męczy. Tylko mu powiedział o wszystkim z Lorette, z jego drużyną piłkarską, tylko jemu powiedział o tym wypadku który zmienił jego życie. Mówili jutro ból będzie coraz mniejszy. Ale kłamali. Bo jutro nigdy nie nadchodzi. Zawsze jest dziś.

- Harry… - zaczął Lou, a Loczek spojrzał na niego. – Zostańmy dzisiaj w łóżku. Pooglądajmy „moją własną łódź podwodną”, „December Boys” i „Cherrybomb”.
- Skoro chcesz. Tylko najpierw się ubierz, bo już jesteś zmarznięty. – odpowiedział Harry. Lou pokiwał głową i poszedł się ubrać. Harry w tym czasie wstał, w szafce znalazł filmy i położył koło dvd, Lou w tym czasie ubrał się w dres i położył pod kołdrę gładząc miejsce koło siebie. Hazza włączył pierwszy film i położył się koło Louisa, który od razu wtulił się w niego.

Minęło 40 minut filmu. Louis spojrzał w górę. Harry miał zamknięte oczy, i lekko rozchylone wargi.
„Nareszcie śpi” pomyślał Louis. Oczywiście że chciał leżeć w łóżku oglądając film który oglądali już milion razy tylko po to żeby Harry odzyskał trochę sił witalnych. Wiedział że samotnie nie umie spać, nie potrafi. Emocje go zżerają, ponieważ nie umie ich opanować.
Louis to potrafił. Kontrolował każdy swój ruch twarzy, każdą emocję. Jedynie gdy Harry szeptał mu do ucha to jak bardzo go kocha i że nigdy nie umiałby bez niego żyć, wyzwalało w nim emocję do której przyzwyczaił się że nie da się nią łatwo kierować. Chyba wiecie co to za emocja.

Louis wiedział że gdy tylko będzie próbował wstać, Harry od razu się obudzi, więc odczekał jeszcze godzinę i powoli się podniósł. Zrobił to zręcznie, Harry jedynie przymknął usta, przewracając głowę na drugą stronę. Szatyn wstał a Harry zmęczonymi oczami spojrzał na niego.
- Idę po coś do jedzenia, śpij zaraz wrócę. – szepnął nachylając się nad Loczkiem. Pocałował go w czoło, a Hazza na znak zgody zamknął oczy ponownie. Lou wiedział że Harry zaśnie na wpół przytomnie więc starał się szybko ogarnąć coś do jedzenia, co nie było łatwe. Wrzucił ryż do wody, i zaczął kroić kurczaka. Starał się jak mógł. Gdy w końcu skończył, nałożył dwie porcję i udał się z nimi do pokoju. – Wiem że jest dopiero południe, ale pomyślałem że zgłodniałeś. – powiedział wchodząc. Hazza siedział na brzegu łóżka, na jego policzkach powoli wysychały dwie stróżki łez. Louis położył na stole ryż i usiadł koło Harry’ego. – Mama? – spytał. Harry pokiwał głową a kolejne łzy spłynęły po jego twarzy. – Chodź. – wziął go za rękę i obydwoje się położyli. Hazza wtulił się tak mocno jak mógł w Lou który objął go gładząc dłonią jego włosy. Harry rozpłakał się na dobre. Minęło kilka minut zanim się uspokoił. Louis pocałował go w czubek głowy.
- Odebrałeś?
- Nie. – odpowiedział Harry lekko załamanym głosem. Pociągnął nosem. – Nagrała się na sekretarkę. A raczej Todd.
- Co znowu chciał?
- Jestem złym synem, nie pozwalam jej być szczęśliwą, nie odbieram telefonów, ale to ona kłamała, to miało być jutro a jutro nie istnieje. To ona wybrała go, a ja po prostu odszedłem, ale wiem że ją ranię. Co ja do kurwy nędzy robię takiego, że gdy chce żeby była szczęśliwa usuwam się z pola, wyprowadzam się ale dalej ją ranię.
- To Todd ją rani nie ty. Gdyby nie on, wszystko byłoby w porządku. Dobrze o tym wiesz, to Todd przyniósł to wszystko. Nie jesteś złym synem. Poświęciłeś się do nich. To świadczy o przeciwieństwie bycia złym.
- Jakby się nie mieszałby jej w głowię, nie robił jej wody z mózgu, przeciwstawia ją wobec mnie ale nic nie mogę zrobić, kurwa jestem tak cholernie bezsilny.
- Bezsilność to cecha, której się nie wybiera, Loczku. – Louis jeszcze raz pocałował Hazzę w czubek głowy.
- Kocham cię. – szepnął Harry podnosząc głowę i patrząc na Louisa który się uśmiechnął.
- Ja cię też.

Dzień przeleżeli przytuleni. Żaląc się, jak świat jest niesprawiedliwy kłamiąc o istnieniu jutra. Żaląc się o tych wszystkich osobach które miały rację, twierdząc że złe rzeczy które obydwu chłopakom się przytrafiły to ich wina. Wiedzieli to.

Wieczorem nie było czasu na zażalenia. Hazza poszedł do łazienki rozebrał się i wskoczył pod gorący prysznic. Nie minęło dużo czasu zanim Louis przyszedł do niego i także wszedł pod prysznic. Złączył ich palce razem.
- Twoja ręka pasuje do mojej, jakby były dla siebie stworzone. – powiedział Harry patrząc na ich dłonie.
- Bo są. – Louis odpowiedział i pocałował Loczka namiętnie. Zachęcony Hazza przywarł swojego przyjaciela do ściany. Lou lekko syknął, kafelki były cholernie zimne, co stwarzało kontrast między gorącym strumieniem wody wydobywającym się z prysznica. Harry ścisnął pośladek szatyna, na co ten przygryzł dolną wargę Loczka.
- Dokończmy w łóżku, nie mam ochoty stać, nie dzisiaj. – Szepnął Harry jeżdżąc nosem po policzku Lou. \

* * *
cześć i czołem, nie wiem co mogę powiedzieć o tym one shocie, wiem tylko że ma dla mnie wielką wartość sentymentalną, był pisany w czasie mojej największej załamki ostatnich dni, nie wiem czy jest dobry nie umiem ocenić. 1 758 słów pełnych mnie, i moich uczuć tamtego dnia, czuje sę troche odkryta z emocji, ale whatever. więc ogólnie one shot bardziej depresyjny, bez scen +18, trochę cukru, trochę bardzo amatorskiej filozofii, trochę wszystkiego po kolei. więc enjoy, i mam nadzieję że  z czasem przybędzie was więceej!