sobota, 25 maja 2013

16. Off to the races.

Tak zwany song-fic. Napisalam go już jakiś czas temu, dlaczego go tu nie opublikowałam? Nie mam pojęcia. W każdym razie przepraszam za moją nieobecność i to dosyć długą, mam nadzieje że jeszcze ktoś tutaj kiedyś zajdzie i coś skubnie, bo mam zamiar dodawać częściej (: Na razie, enjoyy. 

"Harry jest niebezpieczny, nieprzewidywalny i władczy. Posiada Louis'iego. Ale Louis to kocha, kocha być czyjś, a szczególnie kocha być Harry'ego" // określiłabym ten fic mianem +16, przemoc?, narkotyki, prostytucja i przekleństwa. angst. 

Piosenka przewodnia: Lana Del Rey - Off to the races. 


~*~*~*~

My old man is a bad man
But I can't deny the way he holds my hand
And he grabs me, he has me by my heart.

~*~*~*~

Podszedł do drzwi, stając w nich. Światło było przyciemnione, spojrzał na profil chłopaka. Przejechał wzrokiem jego loki, i pogrążone w skupieniu oczy by zatrzymać go na jego policzku gdzie widniało jeszcze krwawiące rozcięcie, krew spływała wzdłuż jego twarzy, by na brodzie stworzyć małe jej kropelki, skapujące na jego skórzaną kurtkę. Przyjrzał się jego dłoniom, nawet w słabym świetle widział odcień krwi, który próbował zmyć ze swoich rąk. Zamyślił się, patrząc na jego ruchy.  


~*~*~*~

He doesn't mind I have a Las Vegas past
He doesn't mind I have a L.A crass way about me

~*~*~*~

Już gdy pierwszy raz go spotkał, wiedział że już nic nie będzie takie samo. Widział go przy barze. Trzymał w dłoniach szklankę z whisky. Louis dobrze wiedział że to whisky. Oni zawsze to zamawiali. Patrzył na niego za każdym razem gdy ten zwrócił ku niemu swój wzrok, na początku nie specjalnie, potem z coraz większym zaciekawieniem.  Myślał że podejdzie, i będzie żądał usług. Ale tego nie zrobił. Bo nie był przewidywalny ani w tamtym momencie, ani żadnym innym od czasu zamówienia trunku.
Gdy dobrze znany mu klient wyszedł, Louis usiadł na skraju łóżka, biorąc do ręki pieniądze, przeliczył je jeszcze raz. Przez muzykę bębniącą na dole, nie słyszał gdy ktoś wchodzi.

- Kto by pomyślał. – Louis usłyszał głos, więc zdezorientowany podniósł głowę, na chłopaka z baru. Czerwone lampki rzucały cienie na jego brązowe loki, dodając jego oczom tajemniczości. Louis jednak nie odzywał się, wpatrując w chłopaka. – Najsłabszym wydaje się że są najsilniejszymi.

- Nie znasz mnie. – warknął Louis przyjmując postawę obronną, wstając z miejsca.

- Nie muszę. – odpowiedział chłopak uśmiechając się złośliwie, podchodząc do niego, powolnym krokiem. Louis jedynie przyglądał mu się kompletnie zbity z tropu. – Ale wiem o tobie tyle, ile potrzebuję.

Szatyn kolejny raz nie odpowiedział, wlepiając swój wzrok w jego twarz, próbując odczytać z niej najmniejsze emocje. Żadnej nie umiał dokładniej zinterpretować. Albo ich nie znał.

- Wiem.. – kędzierzawy chłopak podszedł do niego o krok, w efekcie ich klatki piersiowe niemal się stykały. – że będziesz mój. – wymruczał do jego ucha. Louis poczuł dziwny dreszcz rozchodzący się przez jego całe ciało. 

Nie uwierzył mu, nie uwierzył gdy powiedział że może uciec, że może zostawić za sobą ten burdel* i nigdy więcej się nie oglądać. Zaznaczał też że to tylko dzięki niemu. Louis nie uwierzył mu. Ale tamtej nocy, czując jego dłonie na swoim ciele wyszedł razem z nim. 

~*~*~*~

He loves me with every beat of his cocaine heart
Sitting sipping on his black crystal, oh yeah

~*~*~*~

- Przynieś mi białą skrzynkę*, będziemy mieli gości. – powiedział uzbrajając swój ulubiony czarny pistolet. Louis bez słowa poszedł do pokoju, i podnosząc jedną z paneli wyjął metalową skrzynkę. Wrócił do pokoju kładąc ją na stole przed nim. Harry jeszcze raz sprawdził czy wszystko w pistolecie gra, po czym schował pozostałe naboje leżące na stole i rozsiadł się na kanapie. – Chodź tu. – mruknął do Lou.


Chłopak podszedł do niego siadając mu na kolanach, ramieniem objął jego kark, wpatrując się w niego. Harry zerknął na niego, uśmiechając się, po czym objął go w pasie.

- Długo to potrwa? – spytał cicho Louis.

- Tyle ile sytuacja będzie wymagać. – odpowiedział chłopak, zerkając na usta szatyna. Louis specjalnie przygryzł swoją dolną wargę, wiedząc jak bardzo Harry lubi gdy tak robił.

Świadomy tego że to prowokacja, Harry przywarł do jego warg, zaciskając dłonie na jego biodrach. Louis westchnął cicho w jego usta, po czym Harry oderwał się od niego. Usłyszeli pukanie. Szatyn zszedł z jego kolan stając koło stolika, patrząc jak jego chłopak idzie w stronę drzwi po chwili się odwracając.

- Radzę Ci usiąść na fotelu. – wskazał na skórzany fotel, totalnie zaszyty w w ciemnym tyle pokoju. Jego wyraz twarzy był poważny, a Louis posłusznie kiwnął głową po czym udał się na fotel.

Minęły dwie godziny od kiedy siedział na tym fotelu. Oglądając jak Harry przyjmuje od trzech mężczyzn w młodym wieku pieniądze po czym otwiera „białą skrzynkę” wyjmując z niej prochy. Rozmawiał z nimi normalnie, chociaż Louis dobrze wiedział że ma pistolet w pełnej gotowości.

Jednego nawet znał. Nazywał się Zayn. Można było powiedzieć że  Harry miał z nim najlepszy kontakt ze wszystkich typów którzy do nich przychodzili. Dwóch innych którzy siedzieli razem z nimi nie znał. Ale gdy tylko odwracali wzrok na Lou, Harry’emu od razu ciemniały oczy, a rysy twarzy wyostrzały.
Więc Lou, siedział jedynie wiedząc że robiąc jakikolwiek większy ruch, może zdenerwować Harry’ego. 

Obserwował go, gdy grał w pokera, jak zwykle zmieniając swoją mimikę twarzy na tyle, że wygrywał większość rund, albo dawał im specjalnie wygrać żeby poczuli się pewniej by w następnej kolejce postawili więcej pieniędzy, i je stracili. Obserwował go gdy popijał ciemny napój, oraz gdy układał starannie białe linie, by po chwili uformować 10 funtów w rulonik, przystawić go do nosa i wciągnąć całą linię.

A potem oni wychodzili, a Louis mógł się ruszyć, szedł wtedy do sypialni rozkładając się na łożku i dawał odpocząć swoim obolałym mięśniom. Nie na długo, bo zaraz po tym gdy Harry posprzątał w salonie przychodził. By niekontrolowanie wywoływać u niego spazmy rozkoszy rozchodzące się po całym ciele, by krzyczał jego imię.

- Dlaczego nigdy nie dzielisz się ze mną prochami? – spytał którejś nocy, spoglądając na Harry’ego który był pod wpływem.

- Bo nie chce żebyś się zatruwał tym gównem. – odpowiedział bez  emocji patrząc w okno.




~*~*~*~


And I'm off to the races, cases
Of Bacardi chasers
Chasing me all over town

~*~*~*~

Louis odłożył słuchawkę telefonu, wzdychając ciężko.

- Z kim rozmawiałeś. – usłyszał warknięcie za nim. Odwrócił się patrząc na Harry’ego.

- Dzwonili od telefonu, coś tam o ofercie. – wzruszył ramionami próbując nie pokazywać tego jak bardzo się boi jego wybuchu.

- Kłamiesz. – spojrzał na niego spod byka, a jego rysy twarzy wyraźnie się wyostrzyły.

- H-Harry.. Dobrze wiesz że nie kłamię. Mówię prawdę. – odpowiedział lekko podenerwowany.

- Co ja ci mówiłem o kłamaniu? – spytał nie zważając na jego słowa.

Louis przełknął głośno ślinę.

- Że jest niedopuszczalne. – odparł Louis drżącym głosem.

- Więc? Jesteś dalej pewny że chcesz mnie okłamywać? – warknął po raz kolejny, podchodząc do niego.

- Przysięgam, że nie kłamię. – zapierał się szatyn.

- Może to był Grimshaw co? Może chcesz wrócić do jego burdelu? Lubisz być pierdolony przez wszystkich prawda? Bycie dziwką to twoje powołanie. – krzyknął, na co Louis lekko odsunął się w kierunku ściany, ledwo zdolny do ruchu.

- N-nie.. Dobrze wiesz, że nie.. – wyjąkał szatyn patrząc na powoli podchodzącego chłopaka. – Przysięgam to nie on, nie miałem z nim kontaktu… - Harry uderzył pięścią w ścianę tuż przy głowie Louis’iego, na co ten spojrzał w jego oczy. – Jestem twój, pamiętasz? Od początku. – wyszeptał.

- Do końca. – warknął w odpowiedzi wychodząc z kuchni.

~*~*~*~

Louis niepewnie wszedł do salonu siadając na swoim fotelu. Harry spojrzał na niego spod swojej grzywki.

- Perrie nie żyje. – rzucił zwyczajnie. Louis milczał. – Przesłuchiwali ją. W efekcie gdy próbowała uciec zabili ją. – kontynuował. – Nikt nie wie jakim cudem ją złapali, to w końcu Perrie. Dlatego masz nie odbierać telefonów.

- Przepraszam. – Louis spuścił głowę, dopiero teraz do niego doszło to wszystko. Był głupi. Mógł się zastanowić. Powiedziałby że Harry się po prostu o niego bał. Ale Harry nigdy się nie boi. 


~*~*~*~

Because I'm crazy, baby
I need you to come here and save me
I'm your little scarlet, starlet

~*~*~*~

- Wiesz czym jesteś? – spytał wisząc nad nim. Louis nie mógł powstrzymać się przed spojrzeniem na jego wargi.

- Dziwką? – szepnął w odpowiedzi. Harry zaśmiał się krótko odgarniając dłonią włosy z jego czoła.

- Tlenem. – nachylił się nad nim delikatnie muskając jego wargi. Louis przymknął oczy. – Spójrz na mnie. – wyszeptał w jego usta. – Bo jestem szalony. I to ty mnie tu trzymasz. Ratujesz.

Louis uniósł swoje dłonie, kładąc je na jego karku. Przybliżając go do siebie w delikatnym pocałunku, Harry czule muskał jego wargi swoimi, powoli schodząc nimi na jego żuchwę, po czym na szyję. Louis oczekiwał ugryzień, warknięć i zadrapań ale w zamiast tego Harry przejechał językiem po jego szyi, na chwilę zatrzymując się i zasysając jego skórę. Oderwał się po chwili patrząc na fioletową plamkę, po czym spojrzał na nią z zadowoleniem.

- Jestem twój.  Od początku.

- Do końca.


~*~*~*~

My old man is, a tough man
But he got a soul as sweet as blood red jam.



~*~*~*~

- Louis? – Harry powiedział poważnie patrząc na szatyna który zmywał naczynia, jak gdyby nigdy nic. Nic z wyjątkiem łez, cieknących po jego twarzy. Szatyn nie odpowiedział. – Louis. – powtórzył tym razem ostrzej. Chłopak zaprzestał czynności, jednak nie podniósł na niego wzroku. – O co chodzi?

Louis wzruszył ramionami
.
- O co chodzi? – warknął coraz bardziej zdenerwowany.

- To moja wina. – mruknął pociągając nosem. Harry czekał aż wyjaśni. – To moja wina. – powtórzył spoglądając na niego.

- Co jest twoją winą? – spytał Harry.

- To co się dzieje. Nikt tego nie mówi ale oni wszyscy to wiedzą. Perrie zginęła przeze mnie, Liam mnie wręcz nienawidzi, nienawidzi za to że zabrałeś mnie stamtąd i tym pogorszyłeś sytuację  z Grimshaw’em. Nikt tego nie mówi, ale to wisi w powietrzu. Ona nie żyje, Harry. I to moja wina. – powiedział pozwalając kolejnym łzom na spłynięcie po jego policzkach.

- Zabrałem mu cię, bo byłeś dla niego najważniejszy. Ale on Cię nie kochał, bo on nie potrafi kochać, po prostu byłeś najlepszym zyskiem dla niego. A ona zginęła za sprawami konfliktów które nastały przed tym gdy cię zabrałem. – podszedł do niego, łapiąc jego podbródek, i unosząc jego głowę. – jeśli twoim zdaniem twoja ucieczka z tego burdelu to wina jej śmierci i wszystkiego co się dzieje. To uważasz że to moja wina bo to ja cię stamtąd zabrałem.

- Sam chciałem iść. – wzruszył ramionami.

- Grzeczny chłopczyk. – uśmiechnął się Harry, na co Louis cicho się zaśmiał. 


~*~*~*~

Boy you’re so crazy, baby
I love you forever, not maybe


~*~*~*~

Wszedł w niego po raz kolejny, powodując u niego kolejny jęk. Pracował w nim rytmicznie, jednak to miało inny charakter niż zwykle, był delikatniejszy, czulszy. Louis uchylił powieki, spoglądając na Harry’ego, który przez cały ten czas obserwował jego twarz. Był trzeźwy. Przez co czuł go jeszcze bardziej niż kiedykolwiek, zaciągał się jego zapachem, za każdym razem, gdy Harry głośno wzdychał opierając czoło o jego ramie.

- Kocham cię, LouLou. – mruknął gdy Louis dochodził z głośnym jękiem w postaci jego imienia. Dysząc ciężko, spojrzał na Harry’ego, który wysunął się z niego opadając na poduszki. Odwrócił głowę w jego stronę, przyglądając mu się.

- Ja cię też, Harry. – odpowiedział uśmiechając się, na co Harry podniósł się, czule muskając jego usta. 


~*~*~*~

I’m not afraid to say, that i’d die without him.
Who else is gonna put up with me thi way
I need you, i breathe you, i’ll never leave you.

~*~*~*~

- Gdzie Harry? – spytał Louis wchodząc do salonu, zastając w nim Zayn’a i Liam’a. Widział po ich twarzach że coś było nie w porządku.

- Grimshaw go ma. – odpowiedział Liam, spoglądając na niego. Ze współczuciem? Louis oniemiał. Chciałby powiedzieć że słowa do niego nie doszły. Ale doszły, z podwojoną siłą uderzyły go, powodując u niego uścisk w żołądku jakiego nigdy nie czuł. Poczuł jakby nie widział Harry’ego kilka lat, czuł się od niego nagle tak oddalony. Tak jak nigdy nie chciałby się czuć.

- J-jak to. – mruknął Lou siadając na krześle  po drugiej stronie stołu. To było wręcz nierealne, Harry nie dałby się złapać, przecież nie mógł. Każdego mogli złapać ale nie go. Nie po tej nocy. Nie kiedy pierwszy raz powiedział że go kocha. Żaden z mężczyzn mu nie odpowiedział. – Wyszedł rano na chwilę, spałem, obudził mnie na chwile i powiedział że zaraz wróci. – szepnął. Miał przed oczami sytuacje sprzed zaledwie kilku godzin, gdy Harry pocałował go w czoło i wyszedł.

- Mamy wiadomość od Nick’a. A Harry nie odbiera komórki nie ma z nim kontaktu. Przykro mi. – odpowiedział Liam.

- To co teraz? Będziecie tak siedzieć?! Nic nie zrobicie? – Louis uniósł się patrząc na przemian na mulata i Liam’a.

- Nie możemy nic zrobić. – odpowiedział Zayn bez emocji.

- Jak to nie możecie?! Wy.. możecie coś zrobić, przecież, jesteście jego partnerami!

- Harry nie potrzebuje partnerów. – uśmiechnął się pod nosem Liam. Ale był to jeden z tych bolesnych uśmiechów. Przesiąkniętych żalem.

- Najwyraźniej potrzebuje! – krzyknął Louis w odpowiedzi.

- Kwestionujesz jego autorytet? – warknął Zayn patrząc na Lou groźnie.

- N-nie.. – mruknął szatyn w odpowiedzi.

- To dobrze się składa, gdybyś dał nam dokończyć dowiedziałbyś się że My, nic nie możemy zrobić. Bo Grimshaw chce w zamian ciebie. – odpowiedział Zayn, patrząc intenswynie na Lou.

Louis poczuł jak wszystko wywraca się do góry nogami, za dużo tego było na raz. Zdecydowanie.

- Więc na co czekamy? – odpowiedział w końcu po kilku minutach ciszy.

- Sądzisz że możemy mu podstawić cię? Harry by nas za to zabił. I to nie zwyczajnie, torturowałby nas. Już wolę umrzeć jako dziwka Grimshaw’a. – pokręcił głową Liam.

- Z wami czy bez, nie mam zamiaru siedzieć bezczynnie. – odpowiedział Louis nie zważając na jego słowa. 



~*~*~*~

And we’re off to the races, places ready set the gate is, down
And then we’re going in to Las Vegas, chaos Casino ousis
Honey it is time to spit?

~*~*~*~


Zatrzymał się przed tak dobrze znanym mu miejscem. Miejscem do którego Harry obiecał mu że nie wróci. A jednak wracał, tym razem to on szedł po niego. Rozsypał na wierzchu dłoni narkotyk, po czym wciągnął proszek. Usłyszał niecierpliwy ruch zza rogu klubu. Oni już czekali.

Stawiał kolejne kroki zdecydowanie, wchodząc do klubu. Muzyka grała tak samo jak zwykle, psychodeliczne kawałki, czerwony wystrój, tylko że tym razem, nie było ludzi, a na rurach nikt nie tańczył. Barman stał za ladą, obserwując go, podczas gdy brudną ścierką czyścił kufel od piwa.

Wszedł pewniej do środka stając przy scenie. Muzyka przestała grać, zrobiło się głucho. Na scenę wszedł tak dobrze znany mu człowiek, którego nienawidził całym swoim sercem.

- Miło mi cię znów widzieć. – usłyszał tak dobrze znany mu głos. Który nienawidził całym swoim sercem. – Myśleliście że wam się uda. – kontynuował brunet podchodząc bliżej. – Louis, myślałeś że uciekniesz. Uwierzyłeś mu. – na scenę dwoje mężczyzn wprowadzili obezwładnionego Harry’ego który ledwo sunął na nogach. Jego twarz pokrywały siniaki, a z jego nosa, dalej wypływała krew, płynąca na jego usta i brodę. – Uwierzyłeś nie temu człowiekowi. Widzisz on cię okłamał. Ja cię nie okłamywałem, mówiłem że twoje miejsce jest tutaj, tutaj należysz i tak będzie zawsze. Uwierzyłeś kłamcy. – Louis zacisnął wargi, patrząc na Harry’ego. – Może i by wam się udało. Kogo ja oszukuje. – zaśmiał się teatralnie. – jesteście bandą idiotów. Plan się nie powiódł, owszem na początku dawaliście radę. Waszym problemem jest przewidywalność. Sługusi Stylesa, może uważasz ich za przyjaciół. Ale dla nich życiem jest on, i ich nie obchodzi twój los. Oni wystawiliby cię, tylko po to żeby go odzyskać, widocznie boją się że on sam dałby radę, i gdyby nic nie zrobili to by ich zabił. W ich oczach nie jesteś dla niego ważny. Najwidoczniej wiedzą to na tyle dobrze że zaryzykowali. Gdybyś był dla niego ważny, to nie wystawiliby cię tu. Bo wiedzieliby że to się skończy dla nich źle. – uśmiechnął się, zakładając ręce na klatce piersiowej.

- Albo nie wiedzą że tu jestem. – odpowiedział pewnie Louis.

- Słyszałem strzały z dachu. Wejdą górą. Zaraz zejdą tymi schodami, ale spokojnie tam już są ludzie. Zadbam o nich. – spoważniał. – Widzisz dla niego nie jesteś ważny. Jesteś jego rozrywką, bo wie że dla mnie byłeś ważny. I dzieciak chce mnie ukarać zabierając mi moją zabawkę. Tylko że ja nie jestem dzieckiem, i wiem jak brać to co moje. A ty okłamujesz się, myśląc że nie jesteś niewinny. Wciągnąłeś działkę przed tym przedstawieniem? Proszę cię, Louis. – prychnął.

Louis nie odrywał od niego wzroku. - Przejrzałem cię. - odpowiedział po chwili ciszy.

Po chwili rozległy się strzały. Louis upadł na ziemię, zatykając uszy. Krzyk, strzał. Tłuczone szkło. Cisza. 




~*~*~*~

You’re lying with your gold chain on, 
cigar of hanging from your lips, i said:
„Hun’ you never looked so beautiful as you do now
my man”


~*~*~*~

- Wyglądasz pięknie. – mruknął patrząc na jego widoczne fioletowo żółte siniaki. Harry wypuścił dym z ust patrząc w przestrzeń.

- Nie ważne co by się działo, nigdy więcej masz nie brać tego gówna, rozumiesz? – odpowiedział zachrypłym głosem, patrząc groźnie na Lou. Chłopak kiwnął głową

- To koniec. – mruknął Louis uśmiechając się pod nosem.

- Nie. To nie koniec. – odpowiedział bez emocji Harry. – Grimshaw ma swoich następników a ludzie którym zabraliśmy źródło biznesu będą chcieli się zemścić.

- To koniec z nim. – poprawił się. Harry zwrócił na niego wzrok, wpijając się brutalnie w jego usta, przygryzł jego dolną wargę, przyciągając go bliżej do siebie. Louis usiadł na nim okrakiem, kładąc ręce na jego karku. Harry warknął głośno w jego usta, dłonie zatrzymując na jego biodrach. – Jesteś mój.

- Do końca. 



~*~*~*~

To chyba na tyle, jeśli przeczytałeś miłoby mi było gdybyś zostawił coś po sobie, bo wiadomo komentarze karmią wenę (: also, prawie bym zapomniała.



*burdel (jako bałagan a także jako agencja prostytucka)

*biała skrzynka (skrzynka z narkotykami)




+miałam dosyć pracowite miesiące, wiedzcie że większość nowych rozdziałów czytałam nie komentowałam ale nadrobię to obiecuję.