Tak zwany song-fic. Napisalam go już jakiś czas temu, dlaczego go tu nie opublikowałam? Nie mam pojęcia. W każdym razie przepraszam za moją nieobecność i to dosyć długą, mam nadzieje że jeszcze ktoś tutaj kiedyś zajdzie i coś skubnie, bo mam zamiar dodawać częściej (: Na razie, enjoyy.
"Harry jest niebezpieczny, nieprzewidywalny i władczy. Posiada Louis'iego. Ale Louis to kocha, kocha być czyjś, a szczególnie kocha być Harry'ego" // określiłabym ten fic mianem +16, przemoc?, narkotyki, prostytucja i przekleństwa. angst.
Piosenka przewodnia: Lana Del Rey - Off to the races.
~*~*~*~
My old man is a
bad man
But I can't deny
the way he holds my hand
And he grabs me,
he has me by my heart.
~*~*~*~
Podszedł do drzwi, stając w nich. Światło było
przyciemnione, spojrzał na profil chłopaka. Przejechał wzrokiem jego loki, i pogrążone w skupieniu oczy by zatrzymać go na jego policzku gdzie widniało jeszcze
krwawiące rozcięcie, krew spływała wzdłuż jego twarzy, by na brodzie
stworzyć małe jej kropelki, skapujące na jego skórzaną kurtkę. Przyjrzał się
jego dłoniom, nawet w słabym świetle widział odcień krwi, który próbował zmyć
ze swoich rąk. Zamyślił się, patrząc na jego ruchy.
~*~*~*~
He doesn't mind I have a Las Vegas past
He doesn't mind I have a L.A crass way about me
~*~*~*~
Już gdy pierwszy raz go spotkał, wiedział że już nic nie
będzie takie samo. Widział go przy barze. Trzymał w dłoniach szklankę z whisky.
Louis dobrze wiedział że to whisky. Oni zawsze to zamawiali. Patrzył na niego
za każdym razem gdy ten zwrócił ku niemu swój wzrok, na początku nie
specjalnie, potem z coraz większym zaciekawieniem. Myślał że podejdzie, i będzie żądał usług.
Ale tego nie zrobił. Bo nie był przewidywalny ani w tamtym momencie, ani żadnym
innym od czasu zamówienia trunku.
Gdy dobrze znany mu klient wyszedł, Louis usiadł na skraju
łóżka, biorąc do ręki pieniądze, przeliczył je jeszcze raz. Przez muzykę
bębniącą na dole, nie słyszał gdy ktoś wchodzi.
- Kto by pomyślał. – Louis usłyszał głos, więc
zdezorientowany podniósł głowę, na chłopaka z baru. Czerwone lampki rzucały cienie
na jego brązowe loki, dodając jego oczom tajemniczości. Louis jednak nie
odzywał się, wpatrując w chłopaka. – Najsłabszym wydaje się że są
najsilniejszymi.
- Nie znasz mnie. – warknął Louis przyjmując postawę
obronną, wstając z miejsca.
- Nie muszę. – odpowiedział chłopak uśmiechając się
złośliwie, podchodząc do niego, powolnym krokiem. Louis jedynie przyglądał mu
się kompletnie zbity z tropu. – Ale wiem o tobie tyle, ile potrzebuję.
Szatyn kolejny raz nie odpowiedział, wlepiając swój wzrok w
jego twarz, próbując odczytać z niej najmniejsze emocje. Żadnej nie umiał
dokładniej zinterpretować. Albo ich nie znał.
- Wiem.. – kędzierzawy chłopak podszedł do niego o krok, w
efekcie ich klatki piersiowe niemal się stykały. – że będziesz mój. – wymruczał do jego ucha. Louis
poczuł dziwny dreszcz rozchodzący się przez jego całe ciało.
Nie uwierzył mu, nie uwierzył gdy powiedział że może uciec,
że może zostawić za sobą ten burdel* i nigdy więcej się nie oglądać. Zaznaczał
też że to tylko dzięki niemu. Louis nie uwierzył mu. Ale tamtej nocy, czując
jego dłonie na swoim ciele wyszedł razem z nim.
~*~*~*~
He loves me with every beat of his cocaine heart
Sitting sipping on his black crystal, oh yeah
~*~*~*~
- Przynieś mi białą skrzynkę*,
będziemy mieli gości. – powiedział uzbrajając swój ulubiony czarny pistolet.
Louis bez słowa poszedł do pokoju, i podnosząc jedną z paneli wyjął metalową
skrzynkę. Wrócił do pokoju kładąc ją na stole przed nim. Harry jeszcze raz
sprawdził czy wszystko w pistolecie gra, po czym schował pozostałe naboje
leżące na stole i rozsiadł się na kanapie. – Chodź tu. – mruknął do Lou.
Chłopak podszedł do niego
siadając mu na kolanach, ramieniem objął jego kark, wpatrując się w niego.
Harry zerknął na niego, uśmiechając się, po czym objął go w pasie.
- Długo to potrwa? – spytał
cicho Louis.
- Tyle ile sytuacja będzie wymagać. – odpowiedział chłopak, zerkając na usta szatyna. Louis
specjalnie przygryzł swoją dolną wargę, wiedząc jak bardzo Harry lubi gdy tak
robił.
Świadomy tego że to prowokacja,
Harry przywarł do jego warg, zaciskając dłonie na jego biodrach. Louis
westchnął cicho w jego usta, po czym Harry oderwał się od niego. Usłyszeli
pukanie. Szatyn zszedł z jego kolan stając koło stolika, patrząc jak jego chłopak
idzie w stronę drzwi po chwili się odwracając.
- Radzę Ci usiąść na fotelu. – wskazał na skórzany fotel, totalnie zaszyty w w ciemnym tyle pokoju.
Jego wyraz twarzy był poważny, a Louis posłusznie kiwnął głową po czym udał się
na fotel.
Minęły dwie godziny od kiedy
siedział na tym fotelu. Oglądając jak Harry przyjmuje od trzech mężczyzn w
młodym wieku pieniądze po czym otwiera „białą skrzynkę” wyjmując z niej prochy.
Rozmawiał z nimi normalnie, chociaż Louis dobrze wiedział że ma pistolet w pełnej
gotowości.
Jednego nawet znał. Nazywał się
Zayn. Można było powiedzieć że Harry
miał z nim najlepszy kontakt ze wszystkich typów którzy do nich przychodzili.
Dwóch innych którzy siedzieli razem z nimi nie znał. Ale gdy tylko odwracali
wzrok na Lou, Harry’emu od razu ciemniały oczy, a rysy twarzy wyostrzały.
Więc Lou, siedział jedynie
wiedząc że robiąc jakikolwiek większy ruch, może zdenerwować Harry’ego.
Obserwował go, gdy grał w pokera, jak zwykle zmieniając swoją mimikę twarzy na
tyle, że wygrywał większość rund, albo dawał im specjalnie wygrać żeby poczuli
się pewniej by w następnej kolejce postawili więcej pieniędzy, i je stracili.
Obserwował go gdy popijał ciemny napój, oraz gdy układał starannie białe linie,
by po chwili uformować 10 funtów w rulonik, przystawić go do nosa i wciągnąć
całą linię.
A potem oni wychodzili, a Louis
mógł się ruszyć, szedł wtedy do sypialni rozkładając się na łożku i dawał
odpocząć swoim obolałym mięśniom. Nie na długo, bo zaraz po tym gdy Harry
posprzątał w salonie przychodził. By niekontrolowanie wywoływać u niego spazmy
rozkoszy rozchodzące się po całym ciele, by krzyczał jego imię.
- Dlaczego nigdy nie dzielisz
się ze mną prochami? – spytał którejś nocy, spoglądając na Harry’ego który był
pod wpływem.
- Bo nie chce żebyś się
zatruwał tym gównem. – odpowiedział bez
emocji patrząc w okno.
~*~*~*~
And I'm off to the races, cases
Of Bacardi chasers
Chasing me all over town
~*~*~*~
Louis odłożył słuchawkę
telefonu, wzdychając ciężko.
- Z kim rozmawiałeś. – usłyszał
warknięcie za nim. Odwrócił się patrząc na Harry’ego.
- Dzwonili od telefonu, coś tam
o ofercie. – wzruszył ramionami próbując nie pokazywać tego jak bardzo się boi
jego wybuchu.
- Kłamiesz. – spojrzał na niego
spod byka, a jego rysy twarzy wyraźnie się wyostrzyły.
- H-Harry.. Dobrze wiesz że nie
kłamię. Mówię prawdę. – odpowiedział lekko podenerwowany.
- Co ja ci mówiłem o kłamaniu?
– spytał nie zważając na jego słowa.
Louis przełknął głośno ślinę.
- Że jest niedopuszczalne. –
odparł Louis drżącym głosem.
- Więc? Jesteś dalej pewny że
chcesz mnie okłamywać? – warknął po raz kolejny, podchodząc do niego.
- Przysięgam, że nie kłamię. –
zapierał się szatyn.
- Może to był Grimshaw co? Może
chcesz wrócić do jego burdelu? Lubisz być pierdolony przez wszystkich prawda?
Bycie dziwką to twoje powołanie. – krzyknął, na co Louis lekko odsunął się w
kierunku ściany, ledwo zdolny do ruchu.
- N-nie.. Dobrze wiesz, że
nie.. – wyjąkał szatyn patrząc na powoli podchodzącego chłopaka. – Przysięgam
to nie on, nie miałem z nim kontaktu… - Harry uderzył pięścią w ścianę tuż przy
głowie Louis’iego, na co ten spojrzał w jego oczy. – Jestem twój, pamiętasz? Od początku. –
wyszeptał.
- Do końca. – warknął w
odpowiedzi wychodząc z kuchni.
~*~*~*~
Louis niepewnie wszedł do
salonu siadając na swoim fotelu. Harry spojrzał na niego spod swojej grzywki.
- Perrie nie żyje. – rzucił
zwyczajnie. Louis milczał. – Przesłuchiwali ją. W efekcie gdy próbowała uciec
zabili ją. – kontynuował. – Nikt nie wie jakim cudem ją złapali, to w końcu
Perrie. Dlatego masz nie odbierać telefonów.
- Przepraszam. – Louis spuścił
głowę, dopiero teraz do niego doszło to wszystko. Był głupi. Mógł się
zastanowić. Powiedziałby że Harry się po prostu o niego bał. Ale Harry nigdy
się nie boi.
~*~*~*~
Because
I'm crazy, baby
I need
you to come here and save me
I'm
your little scarlet, starlet
~*~*~*~
- Wiesz czym jesteś? – spytał
wisząc nad nim. Louis nie mógł powstrzymać się przed spojrzeniem na jego wargi.
- Dziwką? – szepnął w
odpowiedzi. Harry zaśmiał się krótko odgarniając dłonią włosy z jego czoła.
- Tlenem. – nachylił się nad
nim delikatnie muskając jego wargi. Louis przymknął oczy. – Spójrz na mnie. –
wyszeptał w jego usta. – Bo jestem szalony. I to ty mnie tu trzymasz. Ratujesz.
Louis uniósł swoje dłonie,
kładąc je na jego karku. Przybliżając go do siebie w delikatnym pocałunku, Harry
czule muskał jego wargi swoimi, powoli schodząc nimi na jego żuchwę, po czym na
szyję. Louis oczekiwał ugryzień, warknięć i zadrapań ale w zamiast tego Harry
przejechał językiem po jego szyi, na chwilę zatrzymując się i zasysając jego
skórę. Oderwał się po chwili patrząc na fioletową plamkę, po czym spojrzał na
nią z zadowoleniem.
- Jestem twój. Od początku.
- Do końca.
~*~*~*~
My old
man is, a tough man
But he
got a soul as sweet as blood red jam.
~*~*~*~
- Louis? – Harry powiedział
poważnie patrząc na szatyna który zmywał naczynia, jak gdyby nigdy nic. Nic z
wyjątkiem łez, cieknących po jego twarzy. Szatyn nie odpowiedział. – Louis. –
powtórzył tym razem ostrzej. Chłopak zaprzestał czynności, jednak nie podniósł
na niego wzroku. – O co chodzi?
Louis wzruszył ramionami
.
- O co chodzi? – warknął coraz
bardziej zdenerwowany.
- To moja wina. – mruknął
pociągając nosem. Harry czekał aż wyjaśni. – To moja wina. – powtórzył
spoglądając na niego.
- Co jest twoją winą? – spytał
Harry.
- To co się dzieje. Nikt tego
nie mówi ale oni wszyscy to wiedzą. Perrie zginęła przeze mnie, Liam mnie wręcz
nienawidzi, nienawidzi za to że zabrałeś mnie stamtąd i tym pogorszyłeś
sytuację z Grimshaw’em. Nikt tego nie
mówi, ale to wisi w powietrzu. Ona nie żyje, Harry. I to moja wina. – powiedział
pozwalając kolejnym łzom na spłynięcie po jego policzkach.
- Zabrałem mu cię, bo byłeś dla
niego najważniejszy. Ale on Cię nie kochał, bo on nie potrafi kochać, po prostu
byłeś najlepszym zyskiem dla niego. A ona zginęła za sprawami konfliktów które
nastały przed tym gdy cię zabrałem. – podszedł do niego, łapiąc jego podbródek,
i unosząc jego głowę. – jeśli twoim zdaniem twoja ucieczka z tego burdelu to
wina jej śmierci i wszystkiego co się dzieje. To uważasz że to moja wina bo to
ja cię stamtąd zabrałem.
- Sam chciałem iść. – wzruszył
ramionami.
- Grzeczny chłopczyk. –
uśmiechnął się Harry, na co Louis cicho się zaśmiał.
~*~*~*~
Boy you’re
so crazy, baby
I love
you forever, not maybe
~*~*~*~
Wszedł w niego po raz kolejny,
powodując u niego kolejny jęk. Pracował w nim rytmicznie, jednak to miało inny
charakter niż zwykle, był delikatniejszy, czulszy. Louis uchylił powieki,
spoglądając na Harry’ego, który przez cały ten czas obserwował jego twarz. Był
trzeźwy. Przez co czuł go jeszcze bardziej niż kiedykolwiek, zaciągał się jego
zapachem, za każdym razem, gdy Harry głośno wzdychał opierając czoło o jego
ramie.
- Kocham cię, LouLou. – mruknął
gdy Louis dochodził z głośnym jękiem w postaci jego imienia. Dysząc ciężko,
spojrzał na Harry’ego, który wysunął się z niego opadając na poduszki. Odwrócił
głowę w jego stronę, przyglądając mu się.
- Ja cię też, Harry. – odpowiedział
uśmiechając się, na co Harry podniósł się, czule muskając jego usta.
~*~*~*~
I’m not
afraid to say, that i’d die without him.
Who else
is gonna put up with me thi way
I need
you, i breathe you, i’ll never leave you.
~*~*~*~
- Gdzie Harry? – spytał Louis
wchodząc do salonu, zastając w nim Zayn’a i Liam’a. Widział po ich twarzach że
coś było nie w porządku.
- Grimshaw go ma. –
odpowiedział Liam, spoglądając na niego. Ze współczuciem? Louis oniemiał.
Chciałby powiedzieć że słowa do niego nie doszły. Ale doszły, z podwojoną siłą
uderzyły go, powodując u niego uścisk w żołądku jakiego nigdy nie czuł. Poczuł
jakby nie widział Harry’ego kilka lat, czuł się od niego nagle tak oddalony.
Tak jak nigdy nie chciałby się czuć.
- J-jak to. – mruknął Lou
siadając na krześle po drugiej stronie
stołu. To było wręcz nierealne, Harry nie dałby się złapać, przecież nie mógł.
Każdego mogli złapać ale nie go. Nie po tej nocy. Nie kiedy pierwszy raz
powiedział że go kocha. Żaden z mężczyzn mu nie odpowiedział. – Wyszedł rano na
chwilę, spałem, obudził mnie na chwile i powiedział że zaraz wróci. –
szepnął. Miał przed oczami sytuacje sprzed zaledwie kilku godzin, gdy Harry
pocałował go w czoło i wyszedł.
- Mamy wiadomość od Nick’a. A
Harry nie odbiera komórki nie ma z nim kontaktu. Przykro
mi. – odpowiedział Liam.
- To co teraz? Będziecie tak
siedzieć?! Nic nie zrobicie? – Louis uniósł się patrząc na przemian na mulata i
Liam’a.
- Nie możemy nic zrobić. –
odpowiedział Zayn bez emocji.
- Jak to nie możecie?! Wy..
możecie coś zrobić, przecież, jesteście jego partnerami!
- Harry nie potrzebuje
partnerów. – uśmiechnął się pod nosem Liam. Ale był to jeden z tych bolesnych
uśmiechów. Przesiąkniętych żalem.
- Najwyraźniej potrzebuje! –
krzyknął Louis w odpowiedzi.
- Kwestionujesz jego autorytet?
– warknął Zayn patrząc na Lou groźnie.
- N-nie.. – mruknął szatyn w
odpowiedzi.
- To dobrze się składa, gdybyś
dał nam dokończyć dowiedziałbyś się że My, nic nie możemy zrobić. Bo Grimshaw
chce w zamian ciebie. – odpowiedział Zayn, patrząc intenswynie na Lou.
Louis poczuł jak wszystko
wywraca się do góry nogami, za dużo tego było na raz. Zdecydowanie.
- Więc na co czekamy? –
odpowiedział w końcu po kilku minutach ciszy.
- Sądzisz że możemy mu
podstawić cię? Harry by nas za to zabił. I to nie zwyczajnie, torturowałby nas.
Już wolę umrzeć jako dziwka Grimshaw’a. – pokręcił głową Liam.
- Z wami czy bez, nie mam
zamiaru siedzieć bezczynnie. – odpowiedział Louis nie zważając na jego słowa.
~*~*~*~
And we’re
off to the races, places ready set the gate is, down
And then
we’re going in to Las Vegas, chaos Casino ousis
Honey
it is time to spit?
~*~*~*~
Zatrzymał się przed tak dobrze
znanym mu miejscem. Miejscem do którego Harry obiecał mu że nie wróci. A jednak
wracał, tym razem to on szedł po niego. Rozsypał na wierzchu dłoni narkotyk, po
czym wciągnął proszek. Usłyszał niecierpliwy ruch zza rogu klubu. Oni już
czekali.
Stawiał kolejne kroki
zdecydowanie, wchodząc do klubu. Muzyka grała tak samo jak zwykle, psychodeliczne
kawałki, czerwony wystrój, tylko że tym razem, nie było ludzi, a na rurach nikt
nie tańczył. Barman stał za ladą, obserwując go, podczas gdy brudną ścierką czyścił kufel
od piwa.
Wszedł pewniej do środka stając
przy scenie. Muzyka przestała grać, zrobiło się głucho. Na scenę wszedł tak
dobrze znany mu człowiek, którego nienawidził całym swoim sercem.
- Miło mi cię znów widzieć. –
usłyszał tak dobrze znany mu głos. Który nienawidził całym swoim sercem. –
Myśleliście że wam się uda. – kontynuował brunet podchodząc bliżej. – Louis,
myślałeś że uciekniesz. Uwierzyłeś mu. – na scenę dwoje mężczyzn wprowadzili
obezwładnionego Harry’ego który ledwo sunął na nogach. Jego twarz pokrywały
siniaki, a z jego nosa, dalej wypływała krew, płynąca na jego usta i brodę. –
Uwierzyłeś nie temu człowiekowi. Widzisz on cię okłamał. Ja cię nie okłamywałem,
mówiłem że twoje miejsce jest tutaj, tutaj należysz i tak będzie zawsze.
Uwierzyłeś kłamcy. – Louis zacisnął wargi, patrząc na Harry’ego. – Może i by wam się udało. Kogo ja oszukuje. – zaśmiał się teatralnie. – jesteście bandą
idiotów. Plan się nie powiódł, owszem na początku dawaliście radę. Waszym problemem jest przewidywalność. Sługusi Stylesa, może uważasz ich za
przyjaciół. Ale dla nich życiem jest on, i ich nie obchodzi twój los. Oni
wystawiliby cię, tylko po to żeby go odzyskać, widocznie boją się że on sam
dałby radę, i gdyby nic nie zrobili to by ich zabił. W ich oczach nie jesteś dla
niego ważny. Najwidoczniej wiedzą to na tyle dobrze że zaryzykowali. Gdybyś był
dla niego ważny, to nie wystawiliby cię tu. Bo wiedzieliby że to się skończy
dla nich źle. – uśmiechnął się, zakładając ręce na klatce piersiowej.
- Albo nie wiedzą że tu jestem.
– odpowiedział pewnie Louis.
- Słyszałem strzały z dachu.
Wejdą górą. Zaraz zejdą tymi schodami, ale spokojnie tam już są ludzie. Zadbam
o nich. – spoważniał. – Widzisz dla niego nie jesteś ważny. Jesteś jego
rozrywką, bo wie że dla mnie byłeś ważny. I dzieciak chce mnie ukarać
zabierając mi moją zabawkę. Tylko że ja nie jestem dzieckiem, i wiem jak brać
to co moje. A ty okłamujesz się, myśląc że nie jesteś niewinny. Wciągnąłeś
działkę przed tym przedstawieniem? Proszę cię, Louis. – prychnął.
Louis nie odrywał od niego wzroku. - Przejrzałem cię. - odpowiedział po chwili ciszy.
Po chwili rozległy się strzały.
Louis upadł na ziemię, zatykając uszy. Krzyk, strzał. Tłuczone szkło. Cisza.
~*~*~*~
You’re
lying with your gold chain on,
cigar of hanging
from your lips, i said:
„Hun’
you never looked so beautiful as you do now
my man”
~*~*~*~
- Wyglądasz pięknie. – mruknął
patrząc na jego widoczne fioletowo żółte siniaki. Harry wypuścił dym z ust
patrząc w przestrzeń.
- Nie ważne co by się działo,
nigdy więcej masz nie brać tego gówna, rozumiesz? – odpowiedział zachrypłym
głosem, patrząc groźnie na Lou. Chłopak kiwnął głową
- To koniec. – mruknął Louis
uśmiechając się pod nosem.
- Nie. To nie koniec. –
odpowiedział bez emocji Harry. – Grimshaw ma swoich następników a ludzie którym
zabraliśmy źródło biznesu będą chcieli się zemścić.
- To
koniec z nim. – poprawił się. Harry zwrócił na niego wzrok, wpijając się
brutalnie w jego usta, przygryzł jego dolną wargę, przyciągając go bliżej do
siebie. Louis usiadł na nim okrakiem, kładąc ręce na jego karku. Harry warknął
głośno w jego usta, dłonie zatrzymując na jego biodrach. – Jesteś mój.
- Do
końca.
~*~*~*~
To chyba na tyle, jeśli przeczytałeś miłoby mi było gdybyś zostawił coś po sobie, bo wiadomo komentarze karmią wenę (: also, prawie bym zapomniała.
*burdel (jako bałagan a także jako agencja prostytucka)
*biała skrzynka (skrzynka z narkotykami)